środa, 30 kwietnia 2014

Ten.

"Dobrze wiem, że czasem bardzo trudno mnie kochać
Ale chyba łatwo zobaczyć miłość w moich oczach
Mam ją tylko dla ciebie, całe serce dla ciebie mam
Wszystko dla ciebie, jak wiele, może nawet nie wiesz
Bo jestem typem raczej zamkniętym w sobie
Więc skoro narzekasz na to, bo cię niepokoję
Nic nie mówię, z boku stoję, myślę o czymś
Szczerze, że masz piękny uśmiech i piękne oczy"


POV Nicole
Powoli przetarłam zaspane oczy. Blask słońca przedzierał się pomiędzy zasłonami. W pokoju panowała cisza i spokój. Nie było tu Justina. Tylko ja. Ja i moje myśli.
Usiadłam na łóżku i uśmiechnęłam się na myśl o wczorajszym pocałunku. Jego miękkie i ciepłe usta lekko muskające moje trzęsące się i zimne wargi. To było...coś innego niż te wszystkie pocałunki, choć nie było czuć tej słynnej książkowej "magii".
"Pewnie dlatego, że dla niego to nic nie znaczyło. To był pocałunek pocieszenia, a ty jesteś tak samo naiwna jak te wszystkie dziewczyny." - odezwał się mój niespokojny umysł, jednak jego przemyślenia przerwał odgłos burczącego brzucha. Zerwałam się na równe nogi i z nieopisaną energią wybiegłam z pokoju. Rozejrzałam się po pustym korytarzu i zeszłam po schodach. Na kanapie zostałam zgiętego w pół Justina. Na chwilę przystanęłam i z uwagą zaczęłam przypatrywać się jego idealnej twarzy. Kilka pieprzyków, mocno zarysowana szczęka, długie rzęsy, grube brwi i piękne czerwone usta. Po prostu idealny...
Z moich ust uszedł dziwny pisk zachwytu, po czym odwróciłam się na pięcie i zrobiłam kilka kroków w stronę kuchni. Więc, do roboty!

POV Justin
Zapach jedzenia obudził mnie ze spokojnego snu. Moje oczy potrzebowały kilku chwil, aby przyzwyczaić się do światła padającego z dużego okna naprzeciw. Podparłem się na łokciach, a mój wzrok od razu podążył w stronę kuchni. Na stole stało idealnie przygotowane śniadanie. Gorąca kawa w dwóch wysokich kubkach, stos naleśników, pachnący bekon i inne pyszności. To wszystko stało TU, u mnie w domu! Uszczypnąłem się lekko i rozejrzałem dookoła dokładnie analizując, czy przypadkiem nie śnię. Nie zrozumcie mnie źle, ale dla samotnego faceta, który od wyprowadzki od matki jada szybkie śniadania w barach...to było coś.

Jeszcze większe zdziwienie ogarnęło mnie kiedy gdzieś na górze usłyszałem szmer...odkurzacza. Od razu popędziłem na górę i dopiero będąc na schodach zorientowałem się jak głupi byłem. Zrobiła to! Nie wierzyłem w to, a jednak! Panie i panowie Nicole Margaret Hale właśnie posprzątała mój dom! Z ogromnym uśmiechem wróciłem na schody i wbiegłem na górę, gdzie smukła postać siłowała się z czerwonym urządzeniem.
-O hej. - powiedziała skrępowana. - Nie chciałam cię obudzić. C-coś n-nie tak? - wybełkotała patrząc na moją uśmiechniętą twarz.
Za pewne wyglądałem jak pięcioletnie dziecko, które dostaje upragnionego lizaka...
-Czy ty posprzątałaś mi dom? - zapytałem z niedowierzaniem.
-Tak...Czy...to źle?
-Miałem ci pomóc.
-Spałeś, a ja nie miałam co robić... - zaśmiałem się przyjaźnie i pomogłem jej schować odkurzacz do schowka.
-Dziękuję. I dziękuję też za śniadanie.
-No właśnie! Śniadanie, którego nie zjadłeś!
Zaśmialiśmy się i wspólnie zeszliśmy na dół. Chwilę później siedzieliśmy przy błyszczącym stole, przykrytym białym, wypranym obrusem. "Musiałem spać dość długo, skoro zdążyła zrobić to wszystko." - pomyślałem.
-Nie wiedziałam co lubisz jeść, ale chyba każdy lubi jeść naleśniki.
Zaśmiałem się serdecznie.
-Jest wspaniale! - Bo było. Tak wiele myśli krążących po mojej głowie, w tym momencie zatrzymały się tylko na jednej. "Życie z taką kobietą musi być jak w raju!" Jednak chwilę potem, wypowiedziała słowa, które na stałe odebrały mi nadzieję, że zostanie tu. Ze mną.
-Udało mi się wynająć mieszkanie. Nie duże. Jeden pokój, kuchnia i łazienka, ale to zawsze coś. Własny zakątek, w którym mogłabym się podziać.
-Ohhh...
-Tak. Chciałabym, żebyś pomógł mi przenieść kilka mebli z mieszkania Davida...i mojego. - powiedziała zabawnie marszcząc nos. Nie chciałem wypuszczać tej dziewczyny z moich czterech ścian. Chciałem, żeby została.
-Czy to bezpieczne?
-Przenoszenie mebli? - zapytała z uśmiechem.
-N-nie...mieszkanie. Przecież pamiętasz tego SMS'a...i...ja muszę rozejrzeć się po okolicy.
-Daj spokój Justin! Nie mogę być dla ciebie wiecznym problemem. - posłała mi uśmiech i zebrała brudne naczynia kierując się do zlewu.
Gdyby wiedziała jak wielkim ułatwieniem była. Nadzieją i pragnieniem...jednak nie dowie się o tym. Nigdy. Ze smutkiem odszedłem od stołu i usiadłem na kanapie.
-Nic mi nie będzie. - wzdrygnąłem się słysząc głos dziewczyny oddalony o zaledwie kilka centymetrów.
-Chciałbym w to wierzyć.
-Więc uwierz.

W pokoju zapadła nieznośna cisza. Spojrzałem na siedzącą obok dziewczynę i poczułem potrzebę rozmowy. Rozmowy z nią. -Kiedy byłem mały mama zawsze mówiła: "Uwierz w siebie. Uwierz w swoje marzenia i nigdy się nie poddawaj. Nigdy nie mów nigdy." Wiesz co... - zerknąłem na Nicole - uwierzyłem i to nic nie dało.
-Wiara to pojęcie względne. Można wierzyć w co się chcę. Dla jednych to odczucia, dla innych herezje...Widocznie nie pomogłeś swojej wierze.
-Czekaj, co masz na myśli?
-Ty tylko marzyłeś i wierzyłeś, a twoim zadaniem było wstać i spełniać swoje marzenia i rozwijać samego siebie... - przerwała na chwilę i popatrzyła w inną stronę - Ale ty przecież spełniłeś swoje marzenia?
-Nie do końca.
-Nie chciałeś być policjantem?
-Zawsze chciałem być hokeistą. Kiedyś myślałem też żeby zostać piosenkarzem, ale teraz już chyba każdy zaczyna sprawdzać się w tym zawodzie. - posłałem jej uśmiech, który odwzajemniła.
-Więc...czemu jesteś policjantem? - dodała po chwili.
-Mój ojciec robił dokładnie to co ja, wiesz? Zawsze myślał, że jest najlepszy i nie dopuszczał do siebie myśli, że coś może pójść nie tak. Ale poszło... Zginął na jednej z akcji. Patrzenie na ten ból w oczach matki i przerażenie na twarzach rodzeństwa...to było trudne.
Popatrzyła na mnie. Jej oczy zaiskrzyły. Zrozumiała. Uśmiechnąłem się na myśl jak wiele wiem już o tej dziewczynie...
-Więc mścisz się? Na kim?
-Na ludziach bez serca. Ojciec był świetnym policjantem. Przed śmiercią oddał jeszcze jeden doskonały strzał...zabił tego człowieka. Ale kiedy dorosłem coś mówiło mi, że muszę dokończyć to co zaczął. Muszę odnaleźć tych ludzi i zemścić się. Mój ojciec nie był w końcu jedyny...
Pokiwała głową i otworzyła usta z zamiarem powiedzenia czegoś jeszcze. Rozmowę przerwał głośno dzwoniący telefon. Podrapałem się po karku i cicho przepraszając wyszedłem z pokoju.
-John. - stwierdziłem przykładając słuchawkę do ucha.
-Siema stary. Co tam?
-Dzwonisz na pogaduchy? - zaśmiał się głośno
-Będziesz miał kontakt z panną Nicole?
-Ehhh sądzę, że tak. - odpowiedziałem spoglądając w stronę dziewczyny krzątającej się po pokoju.
-Bieber?
-No co?
-O co chodzi?!
-O nic dlaczego ma o coś chodzić. - odpowiedziałem kierując się do wyjścia i powoli wychodząc na powietrze.
-Gdzie jest Hale?
-Uważałem, że jest zagrożona. Musiałem działać.
-GDZIE ONA JEST?!
-U mnie w domu, ok? - powiedziałem tak cicho jak się dało i usiadłem na schodach.
-Justin...jest coś między wami? - powiedział wyraźnie rozbawiony.
-Zachowujesz się jak jakaś świetna przyjaciółeczka.
-Robiliście to? Justin robiliście to? - pisnął do słuchawki i zaczął się histerycznie śmiać.
-Nie bądź zelotą* - westchnął głęboko i zaśmiał się jeszcze raz.
-Ransom cię zabije.
-Nie dowie się. Dziewczyna jeszcze dziś wyjeżdża.
-Ok. To teraz nowinki. - powiedział zabawnie udając głos kobiety. - Wendy Hale odezwała się. Nic jej nie jest. Miała problem z telefonem.
-Wierzysz w to?
-Ma żelazne alibi, a nie wydaję mi się, żeby miała w planach zabójstwo siostry.
-Nigdy nie wiadomo.
-I jeszcze. Ellen Fontaine, kojarzysz?
-Stara przyjaciółka Nicole.
-Tak.
-Co z nią?
-Zaginęła.
-Cholera. Człowieku! Wysłałem was żebyście ją pilnowali i co?!
-Justin. Spokojnie. Znajdziemy ją.
-Ale kurwa pewnie już nie żywą! - wrzasnąłem ze złością i potarłem skronie. -Dzwoń jak będziesz coś wiedział.
Powoli wróciłem do domu, gdzie Nicole właśnie zakładała buty.
-Dokąd idziesz?
-Dokąd idziemy. - poprawiła mnie posyłając mi zabójczo piękny uśmiech i chwytając torbę.
-Więc gdzie idziemy?
-Przenieść moje meble! Już zapomniałeś? - powiedziała rozbawiona ciągnąc mnie za ramie. Jak mogłem w tym momencie popsuć jej humor? Jak mogłem powiedzieć o zaginięciu Ellen Fontaine...

*

W pokoju rozbrzmiał głośny śmiech dziewczyny. Najpiękniejsza muzyka dla uszu.
Z radia wypłynęły kolejne dźwięki piosenki, a ona znów zaczęła skakać jak szalona. Na chwilę zatrzymałem się i stawiając kolejną szafkę obserwowałem ją z uwagą. Czysta perfekcja. Jej włosy były poczochrane jak u małej dziewczynki, w oczach widoczne były małe iskierki, szczupła sylwetka poruszała się chaotycznie, a jej wysoki głos roznosił się po całym pokoju.
-Justin teraz refren! Zaśpiewasz ze mną? - krzyknęła podbiegając do mnie i kręcąc się w koło
-J-ja nie umiem śpiewać. - odpowiedziałem unikając jej wzroku.
-Daj spokój ja też nie umiem. - zaczęła się śmiać co odwzajemniłem i razem z nią zacząłem śpiewać tekst dobrze znanej piosenki.

**It's a quarter after one, I'm all alone and 
I need you now
Said I wouldn't call but I lost all control and
I need you now
And I don't know how I can do without
I just need you now


Piosenka ucichła, a dziewczyna nie przestając się uśmiechać zdumiona odwróciła się i popatrzyła na mnie.
-Mówiłeś, że nie umiesz śpiewać.
-Bo nie umiem. Ale pamiętaj, że rozważałem zawód piosenkarza. - zaśmialiśmy się i wróciliśmy do układania przedmiotów.
-Na prawdę masz świetny głos. - powiedziała nie przyjmując odmowy i wychodząc do kuchni.
Mieszkanie, które wynajmowała było na prawdę nie duże. Nie wszystkie meble mieściły się w nim, a Nicole była najbardziej zrozpaczona kiedy okazało się, że jej dużej, białej szafy nie da się wnieść przez wąskie drzwi. Ściany pomalowane były na jasne kolory. Mieszkanie składało się tylko z dużego salonu, który był również nową sypialnią dziewczyny. Na prawdę stało się dla mnie nie zrozumiałe czemu postanowiła wynająć właśnie ten lokal. Chciała być bezpieczna, ale czy właśnie tu była?
-Kiedy sprzedajesz dom? - zapytałem wchodząc za nią do kuchni.
-Podobno już się ktoś zgłosił. Mam tylko opróżnić szafy i koniec.
-Sprzedajesz go z meblami?
-Większość była kupiona za pieniądze Davida. Nie potrzebuję ich.
Spojrzała się na mnie otwierając lodówkę.
-Pominęłam jeden szczegół. Nie mam nic do jedzenia.
-Więc? Zakupy?
-A mógłbyś?
-Prywatny ochroniarz do usług. - powiedziałem zabawnie kłaniając się i wyciągając do niej dłoń.
-Nie pajacuj! To poważna sprawa. - pisnęła, po chwili wybuchając śmiechem i szybko przechodząc przede mną. Zarzuciła na ramiona kremowy płaszczyk i założyła pasujące kolorem szpilki. - Idziemy? - zapytała otwierając drzwi.
Kiwnąłem głową i przechodząc przed dziewczyną wyszedłem z mieszkania, które po chwili zamknęła.
Blok w którym znajdował się nowy 'apartament' Nicole znajdował się na obrzeżach dzielnicy Manhattanu. Spokój i cisza nie były obecne nawet w tej części Nowego Jorku i zacząłem już tracić nadzieję, że gdzieś jeszcze w tym mieście jest miejsce takie jak mój dom.

Droga do najbliższego supermarketu zajęła nam zaledwie pięć minut. W środku panował zamęt. Setki ludzi przedzierało się między sobą, biegło do kasy i rozmawiało głośno, przekrzykując muzykę. Nicole szybko wymieniła kilka produktów, które miałem kupić, a sama poszła do kolejnej alejki pchając duży wózek.


POV Nicole
Uwielbiałam zakupy. To jedna z moich fobii. Byłam zakupoholiczką. Większość kobiet uwielbia robić zakupy. Zaglądanie na półki, przymierzanie sukienek, butów, płaszczy, kurtek, czy nawet proste zakupy spożywcze dają nam po prostu satysfakcję, a w dodatku za każdym razem dają nową okazję do zmiany albo poprawy własnego wizerunku.
Mimo wszystko preferowałam spokojne zakupy, bez setki ludzi popychających się i na około wjeżdżających sobie na nogi wózkami. Szybko mijałam kolejne rzędy półek i brałam tylko potrzebne rzeczy.

Mijając alejkę z nabiałem moją uwagę przyciągnęła czarna postać bez wózka stojąca w rogu marketu. Jej oczy utkwione były we mnie, jednak kiedy zauważyła, że przyglądam się jej skryła się za sklepowymi półkami.

Westchnęłam i nerwowo przygryzłam wargę. Starałam się zapomnieć o nieznajomym, jednak mój strach z każdą chwilą zwyciężał i modliłam się w duchu, żeby zza rogu wyszedł Justin. Jak na złość nigdzie nie było chłopaka i zdenerwowana zdecydowałam się iść do kasy. Kiedy tylko skręciłam w jej stronę usłyszałam stuknięcie i przerażona odwróciłam się natychmiast do tyłu. Westchnęłam z ogromną ulgą kiedy okazało się, że to tylko starsza pani, która zawadziła o półkę i przewróciła kilka butelek. Uprzejmie zwróciłam się do niej i podałam jej leżące na ziemi napoje, po czym popchnęłam swój wózek i dalej udałam się do kasy. Minęłam już środek sklepu, kiedy znów usłyszałam stuknięcie, które zignorowałam. Na moje nieszczęście nie była to starsza pani. Nieznajoma osoba pchnęła mnie na półkę przed nami i para znajomych oczu pojawiła się naprzeciw mnie.

Zaczęłam krzyczeć i wyrywać się. Parę razy uderzyłam oprawcę kolanem i szybko pchając wózek zaczęłam uciekać. Jeśli w tym momencie zastanawiasz się czemu uciekam z wózkiem w obliczu zagrożenia, bez problemu udzielę ci odpowiedzi. Jedzenie to druga, zaraz po zakupach najważniejsza rzecz w życiu kobiety i nie miałam zamiaru porzucić ulubionych przysmaków tylko dlatego, że gonił mnie psychopata. Minęłam ostatni rząd półek i zdyszana wybiegłam na główną alejkę. Dobrze słyszałam, że nieznajomy się zbliża więc nie wiele myśląc wysunęłam jedną z puszek ustawionych na siebie i odbiegłam w bok. Huk rozniósł się po całym sklepie a nieznajomy upadł tak że jego kaptur prawie odkrył jego twarz. Z ulgą stanęłam przy pustej kasie i zapłaciłam za zakupy. Kiedy wyszłam ze sklepu zauważyłam Justina do którego od razu podbiegłam. Czarnej postaci nie było już w sklepie, ale wiedziałam, że gorzko pożałuję tego co zrobiłam, nieznajomy zemści się, a nasza gra nabiera w tym momencie przerażającego tempa. Loteria już nie jest zabawą.

W drodze powrotnej opowiedziałam wszystko Justinowi i chwilę kłóciłam się z nim, bo nie chciał abym zwracała mu pieniądze za drugą połowę zakupów, którą dla mnie wykonał, ale cóż. Czy wspomniałam już, że zawsze wszystko musi być po mojej myśli?

Po wejściu do mieszkania zapragnęłam wziąć prysznic, obejrzeć jakiś film i przede wszystkim pobyć sama, jednak policjant uparcie wszedł ze mną do domu i nie spuszczając ze mnie wzroku śledził każdy mój ruch. Martwił się? Przecież to była jego praca...choć to jak zachowywaliśmy się powoli wyszło poza jego pracę.
-Justin...Czy mogłabym...no wiesz...?
-Aaa ok nie przeszkadzaj sobie. - chłopak usiadł na kanapie i włączył telewizor.
-Nie chodziło mi...czy mogłabym pobyć sama? - powiedziałam stając naprzeciw niego. - Chciałabym żyć mimo wszystko normalnie, a nie z policjantem pod jednym dachem.
To go zabolało. W oczach błysnęły iskierki, przez co jego oczy wydały się ciemniejsze. Zacisnął szczękę, a jego mięśnie napięły się. Jednak mimo tego obcy człowiek wyczytałby z tej twarzy tak mało...
-Po tym zdarzeniu uważasz, że to bezpieczne?
-Nie wiem już co jest bezpieczne, ale nie mam zamiaru zostać do końca życia zamknięta w klatce.
-Nikt nie karze ci być tu do końca życia.
-Justin.
-Zachowujesz się tak jakbyśmy byli przyjaciółmi! Przestań do cholery!
-A nie jesteśmy?
-Podobno jestem tylko zwykłym policjantem. - zrobił naburmuszoną minę, jednak nie żartował. Był na prawdę wkurzony. A ja nie wiedziałam...nie wiedziałam co mam powiedzieć. "Nie Justin. Dla mnie jesteś kimś więcej. Już nawet nie wiem czy przyjacielem..."? To miałam mu powiedzieć. Z rąk doktora przejść w ręce gliny? Nie, to chyba nie za dobry pomysł.
-Po prostu poprosiłam o parę godzin wolności. - zaśmiałam się naiwnie licząc, że odwzajemni mój uśmiech.
-Pewnie. Ile tylko zechcesz.
Odwrócił się na pięcie i wyszedł...wyszedł pozostawiając mnie w osłupieniu, przestraszoną i znów samotną, ale tego chciałam, prawda? Chociaż na kilka godzin.

*

Jednak minęły trzy dni. Trzy dni nie odbierał, nie oddzwaniał, nie przychodził...a ja? Ja nie martwiłam się o siebie. Nie bałam się, że w nocy napadnie mnie mój zabójca...bałam się o niego. Wysyłał tylko patrole, które rano i wieczorem sprawdzały tylko czy wszystko w porządku i jak przypuszczam całe dnie stały pod moim blokiem. Lecz nie czułam się bezpiecznie. Kiedy nie było go obok czułam się jakbym była w zagrożeniu, a w dodatku jakby mi czegoś brakowało...jakiejś części siebie.

Czwartego dnia postanowiłam, że nie mogę tak żyć. Nie mogę wciąż siedzieć w domu, zamartwiać się i myśleć o nim.

Z samego rana wstałam z nową energią, pobiegłam do łazienki i szybko wyszykowałam się do wyjścia. Tego dnia przywitało mnie słońce z całych sił przedzierające się przez kremowe rolety i przyjemnie ogrzewające pomieszczenie. Założyłam więc spodnie nad kostkę i luźną szarą tunikę. Włosy spięłam w wysokiego kucyka i tradycyjnie założyłam ulubione kremowe szpilki. Wychodząc chwyciłam jeszcze torbę i oto ja! Nicole Hale gotowa do wyjścia. Gotowa do normalnego życia. Bez wspomnień, bez mężczyzn. Żyjąca swoją pracą i zakupami. Westchnęłam głęboko i zamknęłam mieszkanie. Nareszcie opuściłam swoją klatkę.

Szybko pobiegłam na schody, na których z daleka zauważyłam policjanta siedzącego na jednym z niższych stopni. "Nie pozwolą mi wyjść".
Pomysł który wpadł do mojej głowy był głupi, spontaniczny, ale przede wszystkim skuteczny. Zeszłam schodami pożarowymi.
Będąc na dole rozejrzałam się jeszcze w koło czy nie zostałam zauważona i szybko pobiegłam na przystanek. Wsiadłam do nadjeżdżającego autobusu i kolejny raz westchnęłam. Udało się.

Pół godziny później autobus zatrzymał się na przystanku pod miejskim szpitalem Lenox Hill Hospital. Zadowolona z siebie weszłam do budynku, jednak od razu przy wejściu czekała na mnie nie miła niespodzianka...
-Dzień dobry panno Nicole. - powiedział z uśmiechem wymalowanym na twarzy, a ja spojrzałam na niego wzrokiem pełnym nienawiści.
-Dzień dobry panie Styles. - odpowiedziałam próbując minąć mężczyznę, jednak uniemożliwił mi to zasłaniając swoim ciałem wejście.
-Gdzie pańska obstawa?
-Słucham?
-Gdzie pan Bieber?
-Myślę, że pan lepiej wie. W końcu to pan z nim pracuje. - zaśmiał się gorzko i wsadził ręce do kieszeń.
-Skąd pan wiedział, że tu będę?
-Nie tylko Bieber ma swoich ludzi.
-Obserwujecie mnie?
-Dla pani dobra.
-Póki co wszystko co robicie jest dla 'mojego dobra' a nie przynosi korzyści.
-Powinna pani posłuchać Biebera i zostać w domu.
-I co teraz weźmie mnie pan do domu? Nie mogę nawet iść do własnej pracy?
Pokręcił przecząco głową i uniósł brwi.
-Ja nie jestem pani niańką. - odpowiedział poprawiając kurtkę i mijąc mnie. - Zostawię to zadanie Bieberowi. - krzyknął wsiadając do samochodu zaparkowanego przy samym wejściu.



*gorliwy, fanatyczny entuzjasta, wyznawca jakiejś idei lub religii. 
  tu - dążenie Johna do tego, aby Justin był w związku z Nicole i ciągłe myśli o seksie.

**fragment piosenki  Lady Antebellum - Need You Now
   tłumacz.
 Jest kwadrans po pierwszej, jestem zupełnie sama i potrzebuję Cię teraz
 Powiedziałam że nie zadzwonię, ale zupełnie straciłam kontrolę i potrzebuję Cię teraz
I nie wiem, jak mogłabym obejść się bez tego
Ja po prostu potrzebuję Cię teraz



Witam Was z nowym rozdziałem Lottery. Specjalnie dla Was jest to coś dłuższego i trochę innego niż zwykle. Jestem zadowolona z czasu w jakim rozdział zostaje dodany, tym bardziej, że mieliśmy próbne sprawdziany co było dla mnie dość ważne, bo mają być oceniane...:/

+ Wiem, że chcecie więcej romansów i scen Justin/Nicole. Jednak zrozumcie. Pisanie jest moją pasją i nie chcę przesłodzić scen w rozdziałach. Już i tak wydaje mi się, że ten cały pocałunek w poprzednim był...nie na miejscu....haha

Jak myślicie gdzie podział się Justin?
Co dalej będzie z Harrym?
I jak zachowa się Nicole?

Zachęcam was serdecznie do dołączenia do grupy obserwatorów bloga oraz do obejrzenia zwiastunu https://www.youtube.com/watch?v=gZSWteSCpuw
Kocham Was i dziękuję! :***


poniedziałek, 21 kwietnia 2014

Nine.

POV Justin:
Pomalowany na biało mały domek. Właściwie chatka, otoczona wysokimi drzewami. Wkoło nic. Pustka. Moja spokojna przestrzeń. Moja twierdza. No właśnie MOJA... Od lat nikt obcy nie postawił stopy w mojej "świątyni"... W dodatku nie ma się czym chwalić. Gdyby chociaż wnętrze było urządzone i zadbane...sam nie wiem w jakim stanie je pozostawiłem.
Nicole w ciszy czekała, aż otworzę drzwi. Widziałem w jej oczach przerażenie...Cóż za pewne wiedziała, że przywożenie jej tutaj nie jest do końca zgodne z zasadami policjanta. Powoli wszedłem do środka i zapaliłem światło. Westchnąłem z ulgą wchodząc do środka. Salon nie wyglądał źle. Kilka gazet na ziemi i kurz na szafkach. Po chwili dziewczyna znalazła się na środku pokoju i zaczęła rozglądać się w koło.
-Nie wygląda za dobrze... - szepnąłem, na co zaśmiała się.
-Zależy czy ktoś pomaga ci ze sprzątaniem? - bardziej stwierdziła, niż zapytała.
-Wyznaję raczej zasadę wiecznego singla. - uśmiechnęła się przyjaźnie i dalej wpatrywała się w podłogę.
-Więc jest świetnie. W zamian za nocleg mogę pomóc ci posprzątać.
-Pomóc? Wolałbym raczej żebyś po prostu posprzątała. - udałem rozczarowanie i cwaniacko uśmiechnąłem się.
-Bardzo śmieszne. - Nicole powoli weszła w głąb pokoju i usiadła na skórzanej kanapie, na bok odsuwając kilka papierów walających się po niej.
-Jak się czujesz? - zapytałem siadając koło niej i chwytając pilota leżącego obok.
-Dobrze.
-Nie wyglądasz. - skrzywiła się na moje słowa i odwróciła wzrok.
-Co masz na myśli?
-Przecież wiesz...
W rzeczywistości wyglądała żałośnie. Była piękną kobietą, ale nie starczało jej już sił. Jej blada twarz przypominała bardziej umarlaków, których często mam okazję widywać. Oczy miała zaczerwienione, a sam widok jej szczupłego, bezbronnego ciała przyprawiał o dreszcze. W tym momencie zapragnąłem wziąć jej twarz w dłonie i ogrzać swoim dotykiem...ale to takie głupie, prawda...? Traciłem zmysły.
Wstałem z miejsca i udałem się do sypialni gościnnej. O ile tak można nazwać to pomieszczenie...Popsuta pralka służąca za stolik, sterta prania, pudło z papierami i dokumentami z różnych spraw, a nawet stara...głowa dzika? Cholera! Tu nie można wpuścić wroga, a już na pewno nie gościa.
A pościel? Czy w tym domu w ogóle jest jeszcze jakaś czysta pościel? Nerwowo rzuciłem się do szafy i z nadzieją zacząłem przedzierać się przez stertę niestarannie ułożonych ciuchów, bielizny, ręczników...tak, trzymałem to wszystko w jednej dużej szafie. Na dnie znalazłem jeden czysty komplet i z zadowoleniem wyjąłem go przyglądając się śnieżno białej pościeli...Była taka CZYSTA!
Wróciłem do pokoju i praktycznie od razu przy drzwiach natknąłem się na dziewczynę opartą o ścianę. Wyciągnęła ręce po znalezisko i udała się do salonu.
-Co robisz? - zapytałem patrząc jak siłuje się z odsunięciem stolika.
- Próbuję pościelić na kanapie? - powiedziała jakby było to oczywiste.
-Ale to na łóżko. Będziesz spać u mnie w pokoju.
-Nie Justin. I tak czuję się winna temu zamieszaniu.
-Jakiemu zamieszaniu?
-Robię tylko niepotrzebny problem. Równie dobrze mogłabym spać w hotelu.
-W środku nocy...nie uważam żeby to było bezpieczne...
-A to na pewno nie jest bezpieczne dla twojej pracy.
-Kanapa ma góry i doliny. - podałem jej koc i wyszedłem do kuchni. Co miałem zrobić? Zmusić ją? To jej decyzja.
Stanąłem tyłem do pokoju i oparłem się o blat. Bez pośpiechu odsunąłem pierwszą szufladę i wyciągnąłem z niej pudełko papierosów. Odpaliłem jednego i zaciągnąłem się. Spokój. To czułem zawsze po odpalaniu tego małego białego przedmiotu. Na pozór tak zwyczajnego i niegroźnego.
-Boże Justin! - odwróciłem się na pięcie i wbiegłem do salonu.
-Co się stało? - dziewczyna klęczała na ziemi i cicho płakała.
-J-Justin...J-Justin - podbiegłem do długowłosej i przyciągnąłem ją do siebie, klękając obok.
-Co się dzieje? No mów! - krzyczałem, lekko trzęsąc jej ciałem. Właśnie wtedy zauważyłem telefon, który trzymała w ręku.
"Głupia, naiwna Nicole...myślała, że u tego gliny będzie bezpieczna...Dobrze, że nie zostawił cię w tym hotelu...bo już jutro nie spotkałby Cię.
Z pozdrowieniami
Twój największy koszmar xoxo"
Szybko wstałem z miejsca i wybiegłem na dwór. Musiał nas śledzić, ale szanse na to, że wciąż jest pod moim domem były...beznadziejnie małe. Domknąłem drzwi i wybiegłem na drogę. Zero. Nic. Nawet jednej wskazówki.
-Justin. - usłyszałem za sobą przerażony głos. Na schodach stała Nicole, z niezdarnie narzuconym na plecy kocem. - Boję się. Mógłbyś wrócić do środka?
Bez słowa wszedłem do domu i zamknąłem drzwi na zamek i zasuwę.
-Ktoś jechał za nami. - szepnąłem. Widok Nicole siedzącej na skrawku kanapy i okrywającej się podartym kocem...zasmucił mnie. Czułem się odpowiedzialny za tą kobietę... Podszedłem do kominka i niezdarnie rozpaliłem w nim resztkiem sił ogień. Potem wstałem i wyszedłem do kuchni. Znów panowała między nami ta nieprzyjemna cisza.
-Jesteś głodna?
-Raczej przerażona. - wymamrotała unikając mojego spojrzenia.
Obserwowałem ją jeszcze przez moment, myśląc jaka jest słaba i bezradna. Gdybym był kimś innym...wziąłbym ją w ramiona, przynosząc ciepło i ulgę. Tak wiem znów te głupie myśli...ale nie wiadomo czemu poczułem się zniesmaczony sobą. To nie był moment na bycie policjantem. Teraz miałem okazać się człowiekiem...jednak tylko zawód pozwał mi utrzymać dystans. To mnie chroniło i izolowało. Od niej...
Odłożyłem na bok myśl o jedzeniu i wszedłem do pokoju.
-Myślę, że potrzebujemy snu. Jeśli czegoś potrzebujesz mój pokój jest na piętrze, na końcu korytarza. Oczywiście o ile jesteś pewna, że wolisz spać tu?
-Tak, dziękuję. Dobranoc. 
Po chwili wszedłem do sypialni i usiadłem na łóżku. Nie byłem zmęczony i tak na prawdę wiedziałem, że Nicole też nie będzie spała. Ona była przerażona, a ja... rozkojarzony. I w dodatku ta sprawa...nic do siebie nie pasuje. Wszystko jest takie zaplątane. Najpierw zerwane zaręczyny, potem zabójstwo ukochanego, próba zabójstwa Nicole i zepchnięcie jej z drogi, informacja o zdradzie, zabójstwo Caroliny, brak informacji od siostry Nicole, wredna koleżanka z pracy, kolejna próba zabójstwa dziewczyny i zastraszanie jej. Nie chciałbym być na miejscu tego typa kiedy zostanie złapany. O ile zostanie złapany...
Czy jestem, aż tak głupi? To jej wina! Wszędzie się pojawia i komplikuje całą sytuację. Rozprasza mnie...ale czy na pewno chciałem, żeby odeszła?
Zgasiłem światło i wygodnie ułożyłem się na łóżku. Czy dla Nicole Hale - dziewczyny z bogatej rodziny, z wpływowymi rodzicami i Justina Biebera -samotnego policjanta z nie za dużą pensją, w ogóle byłaby przyszłość? Jedno jest pewne...bylibyśmy strasznie niedobraną parą.

Nobody's POV
Nicole leżała na kanapie i nie odrywając wzroku od sufitu myślała o ostatnio przeżytych dniach...w końcu mogą to być ostatnie dni w jej życiu. Myślała o Davidzie, jak zawsze nocą, ale ostatnio pojawił się również nowy obiekt jej rozmyślań. Choć nie chciała się do tego przyznać, przy Justinie Bieberze nie ukrywała "prawdziwej siebie". Stawała się miękka i poddawała się. Ale czy to nie była jego praca? Zagubiła się we własnych myślach. 
Czasem podświadomie myślała jak wyglądałaby ich przyszłość...Nie, nie jej i Davida! Jej i Justina! Myślała jak wyglądałaby idąc z nim za rękę. Jak wyglądałby ich ślub i całe ich życie. Według niej to nie były marzenia tylko proste przypuszczenia.
W końcu dziewczyna zapadła w niespokojny sen. Wciąż nękały ją sny, a kanapa faktycznie okazała się niewygodna.
Słońce powoli wyłaniało się zza horyzontu. Zaczynał się kolejny dzień. Jednak w półmroku niespodziewanie coś przebiegło. Nicole nerwowo poruszyła się, a po chwili wstała przerażona. Dręczył ją jakiś koszmar. Poprawiła zagniecioną bluzkę i niewygodne jeansy. W końcu nie miała piżamy, a nie miała nawet odwagi prosić Justina o jakiś stary T-shirt i tak stała się dla niego za wielkim problemem. Wstała z zamiarem nalania sobie choć kropli wody. Przechodząc  koło dużego okna nieosłoniętego firanką czy roletą, przystanęła. Coś znów przebiegło za oknem. Pojawił się tak nagle, tak blisko... Nicole rzuciła się na oślep do pokoju Justina. Nie pukała tylko od razu wbiegła jak szalona do pokoju.
-Justin?! - Rzuciła się, by go obudzić, a jej ręce napotkały ciepłe, nagie ciało chłopaka. - Justin?!
Chłopak poderwał się gwałtownie, pod wpływem jej dotyku i otarł spocone czoło. Dla niego to też nie była łatwa noc.
-Ktoś chodzi koło domu!
Natychmiast zsunął się z łóżka i założył spodnie leżące na fotelu.
-Zostań tutaj. - szepnął. Z szafki nocnej wyciągnął metalowe pudełko, które otworzył starannie wpisując kod.
-Co to? - wyszeptała wystraszona dziewczyna.
Nie odpowiedział nic. Usłyszała tylko szczęk metalu. Załadowywał broń. "To jasne, że ją ma. To gliniarz."- pomyślała.
Chłopak szybko wyszedł z pokoju i przymknął drzwi. Zostawił ją tam. Trzęsącą się z zimna i ze strachu i ta myśl nie dawała mu spokoju, ale musiał się skupić. Teraz rozgrywała się gra również o jego życie, a jeśli jego nie będzie...kto będzie ją bronił?
Justin powoli zszedł na dół i w domu zapadła cisza. 
Dziewczyna zbliżyła się do łóżka. Myślała o tym by na nim usiąść, ale czuła się tak bezradna, że czuła raczej potrzebę ukrycia się przed światem. Usiadła więc z drugiej strony łóżka, na ziemi. Zwinęła się w kłębuszek i wpatrywała się w pustą ścianę. Dopiero teraz zrozumiała jak Justin musiał być samotny...bo przecież gdyby miał rodzinę...gdziekolwiek byłyby zdjęcia jej członków, prawda?
Wstrzymała oddech kiedy usłyszała otwierające się drzwi, jednak od razu poznała cichy głos Justina wypowiadający jej imię. Natychmiast poderwała się z podłogi i otarła łzy.
-Nie ma nikogo. - wyszeptał.
-Ale ja widziałam kogoś.
-Jesteśmy w lesie. To mogła być sarna, sowa...
-Nie Justin. To był człowiek.
-Wiem, że się boisz, ale tam nie ma nikogo. - wyciągnął rękę i podciągnął ją do góry. - Zmarzłaś. - stwierdził.
-Nie wrócę tam. Boże Justin. Boję się. Strasznie się boję...- potok słów wydostał się z jej spierzchniętych ust i dziewczyna zaczęła płakać. Justin niezręcznie przyciągnął ją do siebie, tak że oparła się o jego pierś. A ona? Ona poczuła się bezpieczna. Otoczona ciepłem i miłością. To nie był ten sam Justin Bieber, którego znała...
Kiedy odwróciła twarz w drugą stronę poczuła na sobie jego ciepły oddech. Odruchowo uniosła podbródek ku górze i spojrzała na jego różowe, pełne usta. Działo się coś co nie powinno się dziać. Ona na pewno nie przypuszczała, że znajdzie pocieszenie w jego ramionach...ale jednocześnie nigdy nie czuła się tak dobrze i bezpiecznie.
Chłopak zwilżył dolną wargę i powoli zbliżył twarz do Nicole. Pocałunek był słodki i delikatny. Czy właśnie taki był Justin Bieber? Zaprowadził ją do łóżka i okrył kołdrą, a sam usiadł na krześle obok.
-Ja...i tak nie usnę.
-Wiem. - wyszeptał i posłał jej pocieszający uśmiech. - Może chcesz o czymś porozmawiać? Żeby się czymś zająć...
-A...o czym?
-Nie wiem. O czym chcesz.
W pokoju na chwilę zapadła cisza.
-Wiesz...chciałabym z kimś porozmawiać o Davidzie. Chciałabym nareszcie to skończyć. Przestać rozważać "co by było gdyby".
-Więc porozmawiajmy o Davidzie.
-Nie wiem co mam powiedzieć...Mieszkaliśmy razem od roku. Może trochę więcej, ale teraz mam wrażenie jakbym go nie znałam...prawie w ogóle nie było nas w domu, a kiedy nawet ja kończyłam pracę on miał nocne zmiany...i tak bez przerwy.
-Poznaliście się w pracy?
-Nie...my...był synem mojego terapeuty.
-Terapeuty?
-Psychologa. Poznaliśmy się jakieś trzy lata temu. Pan Glickman był psychologiem na moim oddziale. Na jednej terapii przyszedł do niego David...i tak się zaczęło.
-Oddziale? Psycholog?
-Myślałam, że czytałeś moje akta...
-Nie było takiej potrzeby. Nie musisz o tym mówić jeśli nie chcesz.
Ale ona chciała. Nie marzyła o niczym innym. Chciała się wyzbyć swoich myśli. Nikt nigdy jej nie słuchał. Jej zdanie nie liczyło się i dlatego zaczynała się ukrywać.
Z Justinem przegadała kilka godzin. Opowiedziała mu dokładnie jak czuła się w tamtym momencie. Jako mała dziewczynka, zgwałcona przez szaleńca. Justin kilka razy nazywał ją cholernie dzielną. Nie poddała się...ale nie wiadomo czemu teraz znowu miała cierpieć.
Opowiedziała mu o swojej rodzinie. O rozwodzie rodziców, o który obwiniała się, o swojej siostrze, tej którą tak kochała i jednocześnie nienawidziła, bo zawsze była lepsza, o swoich studiach i kłótniach z matką. Ale temat Davida gdzieś zaginął...stał się dla niej nie ważny. Bo co miała powiedzieć? Spodobała jej się praca pielęgniarek. Poszła na studia i nie widywała się z Davidem, ale kiedy zatrudniła się w Lenox Hill Hospital ponownie spotkali się. A ona...uznała to za przeznaczenie.
Nicole otarła zmęczone oczy i westchnęła głęboko.
-Jesteś zmęczona. Powinnaś się przespać. - wstał z krzesła z zamiarem zostawienia dziewczyny samej. Nawet nie sprzeciwiła się. Była zbyt zmęczona. Odwróciła się na bok i nie czekając nawet chwili dłużej przymknęła oczy i odpłynęła. A Justin? Justin też był zmęczony, ale widząc ją taką spokojną...sam był spokojny.
Wyszedł z pokoju, cicho zamykając drzwi i zszedł na dół. Za oknem świeciło już słońce. Chłopak zdziwił się patrząc na godzinę. Czas przeleciał mu jak piasek między palcami. Nie spodziewał się, że rozmowa z tą kobietą tak mu się spodoba. W dodatku wciąż chciał wiedzieć więcej. Powoli wyszedł z domu i odetchnął głęboko. Musiał się przejść. Wyciągnął z kieszeni papierosa i poszedł za dom. Zatrzymał się dopiero kiedy zauważył kilka śladów stóp. To nie była sowa, czy sarna...to był człowiek. Nicole miała racje. Ktoś był tu w nocy.

                                                                                            ~*~
Witam z dziewiątym rozdziałem "Lottery". Przepraszam za opóźnienie, ale liczę na wyrozumiałość.
Rozdział jest dość krótki...jak na mnie. Ale za to ile się dzieje. Był pierwszy buziak :3
Dziękuję Wam ogromnie za komentarze pod poprzednim rozdziałem, bo to one zmotywowały mnie do dalszej pracy. Kocham Was :* i oczywiście życzę Wesołych Świąt i mokrego Śmigusa-Dyngusa!