piątek, 27 grudnia 2013

Four.


POV Nicole
   Biegnący po korytarzu lekarze, śmiejące się pielęgniarki co jakiś czas wchodzące i wychodzące z różnych sal, ciągłe telefony przerywające prawie nie istniejącą ciszę i pacjenci posłusznie czekający na badania. Mój codzienny widok. Moja oaza. Mimo ciągłego zamieszania panującego w  Lenox Hill Hospital, był to bez wątpienia mój drugi dom. Albo pierwszy...
  Bez wahania podążałam za Kate po głównym  korytarzu szpitala. Dziewczyna co jakiś  czas odwracała się, posyłając przyjacielski uśmiech i z ochotą zmieniając temat rozmowy. Wreszcie stanęłyśmy pod dobrze znaną mi salą operacyjną. Drzwi były uchylone. Obecny był charakterystyczny zapach morfiny i pentothalu. Dziewczyna lekko skrzywiła się i zniesmaczona usiadła na krzesełku w poczekalni. Przez szczelinę ujrzałam  Ellen, która niepewną ręką wstrzyknęła pacjentce, leżącej na stole operacyjnym, kolejną dawkę leku. W tym czasie Nick spokojnym wzrokiem obserwował jak jasnożółty płyn toczy się przez plastikową rurkę wenflonu wprost do żyły kobiety. Ellen uśmiechnęła się do stojącej obok pielęgniarki, a ta z widocznym zafascynowaniem, podała jej wyniki EKG leżące dotąd na stoliku obok. 
-Zaczynamy. - powiedziała lekarka i powoli podniosła nożyk.
Odwróciłam się w stronę Kate, która z zainteresowaniem przeglądała plotkarskie czasopismo. Kręcąc z oburzeniem głową, odłożyła gazetę na bok i spojrzała się na mnie.
-Piszą o tobie i zabójstwie Davida. Wszędzie. W każdej gazecie. - powoli podeszłam do niej i wzięłam gazetę leżącą obok. 
"Zabójstwo lekarza miejscowego szpitala i zrozpaczona dziewczyna zostawiona przed ślubem"...ludzie tak bardzo kochają plotki. Są nimi wypełnieni. To pewnego rodzaju przyzwyczajenie. Przynależność do ludzkości. Nigdy tego nie zrozumiem, ale nie raz mówili mi, że jestem inna.
-Nie mam powodu złościć się na ludzi, którzy interesują się moim życiem. Współczuję im, bo nie mają swojego.
-To było...głębokie. - powiedziała Kate, udając zaskoczenie i po chwili uśmiechając się.- Radzisz sobie?
-Nie jest źle.
-Wiesz, że masz moje wsparcie? Moje i Nicka. - ścisnęła lekko moje ramię, a na jej twarzy zagościła powaga.
-Wiem. Dziękuję. - posłałam dziewczynie szczery uśmiech i zerknęłam na zegarek. - przejdę się do szefowej i zaraz wrócę, dobrze? 
-Ok. Pójdę sprawdzić co z panem Glentonem. Wiesz ciągle zarywa do tej babci leżącej w pokoju obok, a ostatnio nawet przyłapaliśmy ich jak się całowali i...
-Kate! Bez szczegółów, ok? - wybuchłam śmiechem i wstałam z krzesełka.
Powoli szłam zatłoczonym korytarzem mijając gabinety lekarzy, aż stanęłam przed otwartym pomieszczeniem. Napis "Dr Glickman" wiszący na drzwiach, nieprzyjemnie piszczał przy każdym zetknięciu ze ścianą. W środku panowała przerażająca cisza. Na ziemi leżały pudła wypełnione dyplomami Davida i figurkami, które zachłannie kolekcjonował. Poczułam ogromną ochotę pobyć w tym pomieszczeniu. Chciałam jak zawsze usiąść na drewnianym biurku i poczekać, aż dr Glickman skończy swoją operacje, z uśmiechem wejdzie do gabinetu, usiądzie na swoim ogromnym skórzanym fotelu i przyciągnie mnie do ciepłego uścisku. A jednak. Nawet gdyby David żył, nie bylibyśmy razem. Skończył to...skończył ze mną
-Nicole? Dziecko, co tutaj robisz?
-Pani Richter,ja... - próbowałam. Na prawdę starałam się, ale czasami po prostu nie starcza sił i w momencie kiedy chcesz sprawić wrażenie silnej...poddajesz się. Łzy powoli zaczęły wypływać z moich bezbronnych oczu, a ramiona załamały się upadając na chłodną posadzkę. Już po chwili tęgie ramiona pani Richter przyciągnęły mnie do opiekuńczego uścisku, a jej matczyny głos zaczął pocieszać mnie rozbrzmiewając w mojej zmęczonej głowie.
-Dzwonił do mnie dziś rano bardzo miły policjant, - powiedziała po chwili - opowiedział mi o całej sytuacji i prosił o wolne dla ciebie. Nie musiałaś przychodzić.
-Miałam...wypadek. Ten sam miły policjant kazał mi jechać na badania.
-Wypadek? J-jak to? 
-Nie ważne. Kilka otłuczeń. Nic więcej.
-Tak czy inaczej uważam, że podjął dobrą decyzję przywożąc cię tu - powiedziała z lekkim uśmiechem na twarzy - bywasz na prawdę uparta, a dobrze wiesz, że wypadki nie są żartami. Małe czy duże.
-Taaaaak mamo. -jęknęłam udając dziecko, na co zaśmiała się przyjaźnie. Powoli wstała otrzepując się i poprawiając długą spódnice. - Pani Richter - powiedziałam, gdy kierowała się w stronę wyjścia.
-Tak?
-Jest pani najlepszą szefową na całym świecie.
-Wiesz, że możesz na mnie liczyć, prawda? - powiedziała z uśmiechem, na co kiwnęłam twierdząco głową i wzięłam z podłogi torebkę. - Jeśli chcesz możesz wziąć coś z rzeczy Davida i tak mieliśmy zamiar je wyrzucić, nie miał żadnej rodziny...oprócz ciebie. - przed oczami pojawił mi się obraz umierającego w tym szpitalu ojca Davida...jego ostatniej rodziny. Był załamany i długo przeżywał tą stratę. Nie przychodził do pracy i zamknął się w sobie, ale po jakimś czasie wrócił do normalnego życia. Teraz ja musze poradzić sobie ze stratą.
-Nie, dziękuję pani Richter. Nie byłam jego rodziną. - odpowiedziałam ze smutkiem i wolnym krokiem wyszłam za kobietą z gabinetu. - A do pracy wrócę jak najszybciej. To moje jedyne życie i szansa na zapomnienie.
-Dobrze, ale odpocznij też trochę. - ciepło uśmiechnęła się i odeszła w stronę swojego biura. Odprowadziłam ją wzrokiem i powoli zaczęłam iść w stronę sali operacyjnej.
- Hale. - usłyszałam głos za sobą.
- Fontaine.- wysyczałam odwracając się w stronę Ellen. Stała uśmiechnięta i patrzyła na mnie z wyższością.
-Biedna Nicki...czego tu szukasz? - prychnęła. Nic nie mówiąc zaczęłam odchodzić, jednak dogoniła mnie i złapała za rękę odwracając w swoją stronę.
-Nie potrzebujemy cię tu. - splunęła w moją stronę i przerzucając swoje długie, rude włosy przez ramię odeszła w przeciwną stronę.
Nigdy nie zrozumiem jej nienawiści do mnie. Dawniej przyjaźniłyśmy się, mówiłyśmy sobie o wszystkim i spędzałyśmy cały wolny czas razem, jednak od jakiegoś czasu jedyne co robi, to rani mnie słowami i czynami. Tęsknie. Tęsknie za moją przyjaciółką...
Potarłam obolałe miejsce i sztucznie uśmiechając się podeszłam do miejsca, w którym siedziała Kate i Nick. Usiadłam na krześle obok, opierając się o ścianę i chowając twarz w dłonie.
-Nicole? - szepnęła Katharine lekko mnie szturchając - wszystko ok?
-Nick, mógłbyś zrobić mi prześwietlenie? - spytałam lekceważąc jej pytanie.
-Ok. Chodźmy do mnie do gabinetu. 
Nic nie mówiąc wstaliśmy z naszych miejsc i odeszliśmy od siedzącej wciąż w tym samym miejscu Kate.
-Więc co ci się stało? - zapytał, kiedy otwierał drzwi.
-Wypadek. Samochód spadł z drogi.
-Sam?
-Słucham?
-Na ogół samochody nie spadają z drogi bez powodu. - zaśmiał się, spoglądając mi w oczy - Kate mówiła mi, że jesteś zagrożona...w każdej gazecie piszą o tym, że ktoś chcę cie zabić. - powiedział z powagą, wchodząc do środka.
-N-nie...ktoś go zepchnął...
-Cholera. Nicole. - ciężko odetchnął - Czy oni...dali ci ochronę?
-Nie. Nie potrzebuję jej.
-Właśnie widzę...Uważaj po prostu na siebie, ok?
-Nick, uważam, ale dobrze wiesz, że jeśli ktoś chcę mnie zabić, to zrobi to...takie czasy.
-Jesteś popieprzona...nawet tak nie mów. - zaśmiał się i lekko mnie przytulił. - To co cię boli?
-Po wypadku bolała mnie głowa, ale myślę, że to nic poważnego. Potem zaczęła mnie boleć klatka piersiowa.
-Więc zrobimy prześwietlenie, a potem zrobię ci podstawowe badania.
-Dobrze. Ufam ci. - mrugnęłam do chłopaka i poszłam za parawan przygotować się do zdjęcia Rentgenowskiego.

POV Justin
-Nareszcie - burknąłem do siebie, gdy dziewczyna wchodziła do samochodu.
-Przepraszam, że sam mnie tu przywiozłeś. - odpowiedziała urażona
-Więc już nie jestem panem?
-Ugh. - odwróciła się i zajęła wpatrywaniem w okno.
-Nic już pani nie powie?
-A co mam powiedzieć, proszę pana?
-Chociażby, gdzie mam panią zawieść...
-Z tego co wiem chciał pan zadać mi kilka pytań.
-Ale mogę je zadać pani w domu, albo na komisariacie.
-Justin do cholery, zawieź mnie do tego domu! - krzyknęła. Rozbawiony oparłem się o fotel i cicho zacząłem się śmiać - Więc sama tam dojdę. - powiedziała wychodząc z auta.
-Nicole! - krzyknąłem za nią i złapałem jej rękę zanim całkiem wysunęła się z wozu. - Przepraszam, okej? Powoli odwróciła się w moją stronę i wsiadła do samochodu.
-Wróćmy po prostu do wykonywania swoich obowiązków. Jestem po prostu zmęczona...panie Bieber.
-Rozumiem...panno Hale. - powiedziałem unikając jej wzroku i powoli wyjeżdżając z parkingu.
Droga minęła w ciszy, zaskakująco długo. Co jakiś czas patrzyłem się na dziewczynę oczekując, że powie chociaż jedno słowo, jednak ona nie wzruszona tylko wpatrywała się na drogę przed nami, co jakiś czas przenosząc wzrok na swoje dłonie.
-I jak badania? - spytałem, gdy staliśmy na czerwonym świetle.
-Będę żyła. - odpowiedziała bez humoru.
Światło zmieniło się i ruszyłem w dalszą drogę, nie próbując już nawiązać rozmowy. Gdy stanęliśmy pod domem pani Wick, dziewczyna spojrzała się na mnie wyczekująco i powoli odpięła swój pas.
-Idzie pan? - również odpiąłem pas i rzuciłem kurtkę na tylnie siedzenie.
-Idę. - odpowiedziałem pewny siebie i po chwili wysiadłem z samochodu.
Dziewczyna zapukała do drzwi, które otworzyła nam ta sama dziewczyna, która zrobiła to ostatnio.
-Dzień dobry Nicole. Dzień dobry Justin. - uśmiechnęła się przyjaźnie i szerzej otworzyła drzwi.
-To jest pan Bieber, Victorio. - prychnęła Nicole mrużąc na mnie oczy - I niech tak zostanie.
-Oczywiście. - kobieta skłoniła się lekko i wyszła do kuchni zabawnie machając biodrami.
-A więc zapraszam panie Bieber. - powiedziała wchodząc po schodach.
Wielkość tego domu i jego wygląd, bez wątpienia robiły duże wrażenie. Okazałe fotele i kanapy, ogromne, diamentowe żyrandole i piękne ręcznie robione dywany.
-Z-zdjąć b-buty? - zapytałem, na co tylko zaśmiała się i otworzyła drzwi od jednego z pokoi.
Moim oczom ukazało się duże łóżko z biało-srebrną pościelą, kilka walizek na ziemi, duża toaletka i kilka ciuchów starannie ułożonych na jednym z kilku foteli.
-Przepraszam za bałagan. - powiedziała zawstydzona, przesuwając na bok bagaże.
-Pani chyba żartuje...
-Nie czemu?
"No nie wiem...do mnie do pokoju drzwi nie chcą się otworzyć przez pudła za nimi, pod łóżkiem leży sterta starych gazet, a kurze nie były ścierane od...kupienia mieszkania...O i jeszcze trzeba uważać żeby w coś nie wdepnąć..."
-Nie ważne. Więc możemy zacząć?
-Oczywiście. - usiadła na łóżku wpatrując się w podłogę przed nią.
Niepewnie podszedłem do fioletowego fotela w rogu pokoju i powoli siadłem na nim.
-Spokojnie, nie gryzie. - uśmiechnęła się i wyjęła swoje smukłe stopy z brudnych szpilek - więc...?
-Chciałbym żeby powiedziała mi pani...czy ktoś może chcieć panią zabić?
-Słucham? - spoważniała i spojrzała na mnie jakby nie do końca zrozumiała moje słowa.
-Spytałem, czy domyśla się pani kto...
-Wiem co pan powiedział, ale nie wierzę, że pan to powiedział. Oczywiście, że nikt mnie nie chcę zabić.
-Jest pani pewna? 
-Ja no...umm...Nie wiem. - schowała twarz w dłonie.
-Panno Nicole. Chce mi pani o czymś powiedzieć?
-Może ostatnio gorzej mi się układa z jedną z koleżanek z pracy...i Anthony, mój ojczym...on też za mną nie przepada... - wyszeptała unikając mojego spojrzenia.
-Podejrzewa ich pani?
-Ohh nie. Mimo wszystko ufam Ellen, byłyśmy przyjaciółkami, a Anthony nie ma powodu...
-Czasem powody mordercy są idiotyczne. To moja praca i sprawdzę to.Proszę podać mi imię i nazwisko pani przyjaciółki. Z panem Wickiem porozmawiam, po jego przyjeździe do miasta.
-Ellen Fontaine, ale czy ona może nie wiedzieć, że ja...no wie pan.
-Oczywiście. Nie będziemy na razie z nią rozmawiać, po prostu zapisze sobie jej imię i nazwisko, a w razie czego będziemy ją obserwować.
-Dziękuję.
-Nie przypomniało się pani coś jeszcze...może pan Glickman coś mówił?
-Ostatnio był bardzo zamknięty w sobie...ciągle gdzieś wychodził. Mówił, że idzie na dodatkową zmianę do pracy i...mniej rozmawialiśmy.
Niespokojnie poruszyłem się na siedzeniu i utkwiłem wzrok w zakłopotanej dziewczynie.
-Panno Nicole - szepnąłem wstając i podchodząc do niej. - Pan Glickman...on...miał romans. Obecnie ustalamy z kim.
-Co?! Chyba pan żartuje. To nie jest jakiś cholerny kryminał! Na prawdę myśli pan, że człowiek, który mnie kochał mógłby mieć romans?!
-Widocznie wcale pani nie kochał, skoro zostawił panią tydzień przed ślubem! - popatrzyła na mnie z wyrzutem, a łzy powoli zaczęły spływać po jej policzkach.
-Proszę wyjść panie Bieber.
-Pani Nicole.
-Panie Bieber. Myślę, że skończyliśmy rozmowę. - powiedziała lekko pchając mnie w stronę drzwi i nieudolnie próbując zatrzymać łzy wyciekające z jej oczu.
-Przepraszam...panią. - szepnąłem do siebie i wyszedłem z pokoju ostrożnie zamykając drzwi. Rozejrzałem się po korytarzu posyłając w stronę pokoju Nicole ostatnie smutne spojrzenie, po czym zszedłem na dół, gdzie na kanapie obok wyjścia siedziała Victoria.
-Wychodzi pan? - powiedziała podchodząc do mnie.
-Tak. 
-A co z panią Nicole? - szepnęła chwytając moją koszulkę i przyciągając mnie do siebie.
-Myślę, że jeśli byłaby pani zainteresowana poszłaby do niej pani. - wybełkotałem, odciągając od siebie dziewczynę i podchodząc do drzwi.
-Widocznie faktycznie nie jestem tym zainteresowana. - powiedziała chichocząc.
-Do widzenia.
-Może chce pan mój numer?
-Myślę, że to nie będzie konieczne. - uśmiechnąłem się zadziornie i wyszedłem z domu.

POV Nicole
Stanęłam przed oknem i ciężko oddychałam przytrzymując się parapetu.
-Chuj, debil, idiota, kutas... - zaczęłam przeklinać pod nosem, chodząc po całym pokoju i zrzucając z szafek rzeczy. Łzy jak szalone wydostawały się z moich oczu, drażniąc moje spuchnięte policzki wilgocią i po chwili spadając niezauważone na ziemie.
Usiadłam na łóżku i trzęsącą ręką sięgnęłam po telefon leżący na stoliku. Po dwóch sygnałach w słuchawce rozbrzmiał znajomy głos.
-Nicole? To ty?
-W-Wendy?...przyjedziesz? Proszę...
-Nicole co się stało? Już jadę do ciebie.
-Nie. Nie do mnie. Do mamy...
-Co? Do mamy? Siostrzyczko co się stało?
-Mama ci nie mówiła...? Myślałam, że dzwoniła.
-Nie. Nie płacz proszę, już jadę i wszystko mi powiesz. - Nic nie mówiąc rozłączyłam się i bezwładnie opadłam na łóżko. Zamknęłam oczy i próbowałam się uspokoić. Rytmiczny stukot zegara wiszącego na ścianie, został przerwany przez stukot szpilek i skrzypnięcie drzwi.
-Nicole. Victoria powiedziała mi, że nie wie co ci się stało. Pan Bieber też nic nie mówił.  Powiedział tylko o jakimś wypadku. Dziecko nic ci nie jest? - matka podeszła do mnie kładąc mi dłoń na kolanie. Poderwałam się do pozycji siedzącej i szybko otarłam łzy. 
-Czemu nic jej nie powiedziałaś? Wstydziłaś się tego, że chłopak twojej córki okazał się idiotą? Że zostawił ją samą tydzień przed ślubem, a może tego że nie żyje i teraz to ja mam zginąć?! 
-Nicole, dziecko o czym ty mówisz? 
-O Wendy. Mojej siostrze. O niej też zapomniałaś?!
-Nicole spokojnie.
-Spokojnie? Jutro jest pogrzeb Davida. Na prawdę myślisz, że nie potrzebuje siostry?! Tobie raczej nie wypłaczę się na ramieniu.
-Nicole. - lekko dotknęła mojego policzka, jednak szybko zrzuciłam jej dłoń. 
-Nie dotykaj mnie. Zajmij się lepiej Anthonym. Przecież dzisiaj przyjeżdża. - prychnęłam i wyszłam z pokoju. Szybko zeszłam ze schodów i wyszłam z domu, nie zamykając za sobą drzwi. 
Na dworzu było już zimno. Słońce schowało się za drzewami, a ulice pokrył mrok. Latarnie, które zawsze zapalały się o tej porze, były zgaszone pewnie dla oszczędności. Złapałam się za sweter przyciągając go bliżej ciała i idąc w nieznanym mi kierunku. Nie widząc nikogo w pobliżu czułam się pewniej jednocześnie miejąc obawy. Na poboczu zauważyłam samochód policyjny ze śpiącym w środku policjantem. Prychnęłam pod nosem patrząc na człowieka, który ma mnie 'pilnować i obraniać'. 
Poprawiłam włosy, które w nieładzie spadały na wszystkie strony mojej twarzy i weszłam na chodnik przy głównej ulicy. Co jakiś czas mijały mnie samochody z kierowcami zupełnie nie zainteresowanymi nielicznymi przechodniami. Kiedy stanęłam pod nieczynnym sklepem usłyszałam czyjeś kroki. Niepewnie zaczęłam iść dalej, skręcając w ulicę, którą mogłaby jechać Wendy. Wciąż słysząc za sobą nierówny oddech i kroki, przyspieszyłam wzrokiem poszukując jakiejkolwiek pomocy. Postać również przyspieszyła, a po chwili toczyłam wyścig z moim zabójcą. Ciekawa, lekko odwróciłam się w jego stronę. Moim oczom ukazała się smukła postać w kapturze, w dłoniach trzymająca nóż. Wstrzymałam oddech, a łzy strachu zaczęły  spływać po moich policzkach. Mocno zacisnęłam powieki i nie patrząc przed siebie zaczęłam biec jeszcze szybciej. Po chwili wpadłam na kogoś. Wystraszona zaczęłam wyrwać się z uścisku i uderzać nieznajomego pięściami w klatkę piersiową.
-Nicole. Co ty tu robisz? Co ci jest? - podniosłam wzrok do góry, gdzie napotkałam wystraszone spojrzenie Wendy. - Miałyśmy się spotkać u mamy. - dodała po chwili. 
-Pokłóciłyśmy się. 
-O co?
-Nikt mnie nie rozumie, a ona nawet nie powiedziała ci...o tym wszystkim. 
-Ale teraz ty mi powiesz...prawda? - posłała mi pocieszający uśmiech - Czemu uciekałaś? - zapytała prowadząc mnie do samochodu zaparkowanego kilka kroków dalej.
-Najpierw muszę wyjaśnić ci to wszystko. 
-Dlaczego? 
-Możemy nie jechać do matki. Będę musiała tam wrócić na noc...może pojedziemy do jakieś restauracji? - zapytałam nie zważając na jej wcześniejsze pytanie. 
-Jeśli coś będzie czynne. - uśmiechnęła się i otworzyła samochód, szybko do niego wsiadając. Zrobiłam to samo, uważnie rozglądając się po pustych ulicach, w poszukiwaniu goniącego mnie człowieka. To na pewno nie były zwidy... Czułam obecność tego nieznajomego. Słyszałam go. A w dodatku widziałam go...
-To gdzie jedziemy? - moje zamyślenia przerwał łagodny głos Wendy.
-Masz jakiś pomysł?
-Może do 'pani Betty' ? - zapytała, a ja uśmiechnęłam się na wspomnienie o małym barze, do którego zawsze szłyśmy kiedy pokłóciłyśmy się z rodzicami.
-Dobry pomysł. Przynajmniej mamy pewność, że będzie czynne.
Samochód skręcił w kolejną ulicę, a kolorowy, świecący szyld 'Mrs Betty' błysnął nam po oczach. Powoli wysiadłyśmy z auta, kierując się do wolnego stolika.
-Nicole! Wandy! Moje skarbeńki! - krzyknęła Betty, przyciągając nas do uścisku. Zaśmiałyśmy się i posłałyśmy sobie rozbawione spojrzenia. - Tak długo was nie było. Myślałam, że zapomniałyście o starej Betty i jej barze!
-Nigdy w życiu! - krzyknęłam, z trudem odrywając się od kobiety. Wandy zaśmiała się, a po chwili zwróciła się do staruszki.
-Betty, podasz nam to co zawsze? Musimy pogadać.
-Oczywiście. - patrzyłam jak idzie do kuchni. Nic się nie zmieniła...dokładnie taką ją zapamiętałam. Siwe, długie włosy, spięte w wysokiego koka, duże, złote kolczyki i kolorowe swetry i spódnice, zasłonięte szarym fartuszkiem z autografem 'sławnego kucharza'.
-Nicole? - przeniosłam wzrok na przestraszoną Wandy. Jak zawsze, kiedy się denerwowała, mocno zagryzła wargę i spuściła wzrok. Westchnęłam i opadłam głębiej w miękkiej sofie.
-Wszystko zaczęło się od kłótni z Davidem. Zostawił mnie, wiesz?
-Nie, nie wiedziałam. - powiedziała z przerażeniem. -A-ale tydzień przed ślubem?
-Dokładnie. Dziwię się, że jeszcze o tym nie wiesz, bo piszą o tym w każdej gazecie.
-Piszą o tym, że cię zostawił?
-Niezupełnie - powiedziałam krzywiąc się - piszą o tym, bo jakąś godzinę po naszej kłótni ktoś zabił Davida.  - przerwałam, spoglądając na siostrę. Zakryła usta dłonią, a po jej policzku spłynęła jedna samotna łza.
-Moja biedna. - powiedziała lekko chwytając moją dłoń i zaczynając głośniej płakać.
-Wandy...to jeszcze nie koniec, bo widzisz...teraz ja mam być zabita. Dzisiaj miałam wypadek, ktoś zrzucił mnie z drogi, a przed twoim przyjściem gonił mnie nieznajomy z nożem...
-C-co?!
-To wasze frytki i cola. - Betty podeszła uśmiechnięta do stołu, kładąc nasze jedzenie na kolorowych serwetkach. - Coś się stało Wendy?
-Nie, nic. - dziewczyna szybko otarła łzy i posyłając sztuczny uśmiech zaczęła jeść frytki. Kiedy Betty odeszła, spojrzała na mnie z bólem i złapała obie moje ręce.
-Czemu matka mi nie powiedziała? Rozmawiałyśmy. Powiedziała tylko, że nie wie jak będzie ze ślubem...
-Wandy...widzisz to jeszcze nie koniec.
-Nie proszę cię...
-David miał romans.
-David? Romans? Ale on cię kochał...- zaśmiałam się bez humoru.
-Ktoś mi dzisiaj powiedział, że gdyby mnie kochał...nie zostawił by mnie tydzień przed zaplanowanym ślubem. Był debilem...niestety ja myślałam, że to osoba, która mi to mówi nim jest. - popatrzyła na mnie, chwilę zastanawiając się.
-Kiedy pogrzeb?
-Jutro. - westchnęła
-Pojadę zabrać sukienkę i przyjadę rano. Ok? Na dzisiaj tyle informacji mi wystarczy. - posłała mi współczujący uśmiech i zaczęła pić colę.
-Możemy wracać? - szepnęłam po chwili.
-Oczywiście. - odpowiedziała patrząc na puste talerze i upijając ostatni łyk napoju.
Wyszłyśmy z baru, wcześniej żegnając się z uśmiechniętą Betty, po czym wsiadłyśmy do auta. Srebrny opel ruszył w stronę domu matki.
-Dasz radę sama z nią porozmawiać? - niepewnie kiwnęłam głową, wyglądając przez przyciemnione okno. Jechałyśmy jeszcze chwilę w ciszy po czym znalazłyśmy się pod kamienicą. 
-Dziękuję. - uśmiechnęłam się, lekko przytulając Wandy i wychodząc z auta.
-Będę jutro. - krzyknęła zanim zamknęłam drzwi.
-Jedz ostrożnie! - pomachałam jej ze schodów i powoli otworzyłam drzwi.
-Nicole. Matka się zamartwia. - krzyknęła Victoria, pchając mnie do salonu.
-Zostaw mnie. - odepchnęłam dziewczynę i weszłam na górę, zatrzaskując za sobą drzwi, po chwili otworzone przez moją matkę.
-Gdzie byłaś? - spytała opierając się o ścianę, na przeciwko łóżka.
-Nie muszę ci się tłumaczyć. - odpowiedziałam zdejmując sweter.
-W momencie, kiedy ktoś chce cię zabić...musisz.
-Najpierw odpowiedź mi czemu nie powiedziałaś Wandy. - poprawiła swój szlafrok i usiadła na końcu łóżka.
-Dla twojego dobra.
-Dla mojego dobra? Może myślałaś, że własna siostra chcę mnie zabić.
-Nie...dla twojej opinii.
-Opinii...no pewnie...bo niby o czym innym mogłabyś myśleć. O moim szczęściu? - prychnęłam - Za dużo kasy, żeby o tym myśleć.
-Nicole. Wiesz dobrze, że mi na tobie zależy. - szepnęła, zbliżając się do mnie.
-No właśnie nie wiem.
-Gdzie byłaś? - powiedziała błagalnie, lekko głaskając mój policzek.
-Z Wendy.
-P-powiedziałaś jej?
-Miałam ukrywać prawdę przed własną siostrą? - schowała twarz w dłonie i ze smutkiem pokręciła głową.
-Wiem, że nie jestem najlepszą matką. Wiem, że nie lubisz Anthonego i wydaje ci się, że to wszystko niesprawiedliwe...,ale jestem tu, żeby ci pomóc.
Między nami zapadła cisza. Przez otwarte okno było słychać każdy możliwy szmer, jednak w pokoju panował spokój i chorobliwy smutek.
-Przepraszam. - odezwałam się po chwili - Czuję się nieswojo z całą tą sytuacją...nie codziennie ktoś chce cię zabić. - uśmiechnęłam się do niej, lekko przytulając ją do siebie. Jej nieregularny oddech po chwili ustał, a serce wróciło do normalnej pracy.
-Ja też przepraszam. Za wszystko.
Oderwałyśmy się od siebie i popatrzyłyśmy na zegar. 
-Późno. Pójdę lepiej spać. Ty też idź coś zjeść i spać.
-Zjadłam z Wendy. - wyjęłam z walizki koszulę nocną i zaczęłam iść w stronę łazienki.
-Więc dobranoc. - powiedziała wychodząc z pokoju.
-Dobranoc. - szepnęłam, kiedy pokój był pusty.
Wyciągnęłam z szafy czysty ręcznik i przewieszając go sobie przez ramię weszłam do łazienki i zamknęłam drzwi. Wzięłam długą kąpiel, po której zadowolona wyszłam z wanny. Ubrana w piżamę stanęłam przed dużym lustrem i zaczęłam czesać włosy, a następnie myć zęby. Uśmiechnięta przemyłam twarz i zaczęłam wycierać ją ręcznikiem, gdy nagle usłyszałam dziwne odgłosy z podwórka. Mimo wszystko zlekceważyłam je i zaczęłam wcierać w twarz krem. Po chwili w pokoju rozbrzmiał odgłos tłukącego się szkła, a w domu włączył się alarm. Wystraszona wybiegłam z łazienki, zastając na środku pokoju duży kamień z przyczepioną karteczką. Podbiegłam do okna, a w oddali zauważyłam uciekającą postać.
-Cholera. - szepnęłam do siebie i klęknęłam, próbując odplątać karteczkę.
Na brudnym skrawku papieru, z literek wyciętych z gazety ułożony został napis 'ZGINIESZ SUKO. ZA TO CO ZROBIŁAŚ'. Tylko co ja zrobiłam?
Przerażona, nie myśląc dłużej chwyciłam telefon.
-Panie Bieber? Proszę mnie stąd zabrać. On mnie znalazł! Chce mnie zabić. - wybełkotałam prawie płacząc i siadając w rogu pokoju z pogiętą karteczką w ręce. - Chce mnie zabić... 

                                                             ~*~

Jeszcze raz dziękuję wszystkim czytelnikom Lottery, a jest was coraz więcej :D !
Dziękuję też za wsparcie moich kochanych przyjaciół, zachęcających do dalszej pracy.
Dziękuję współpracującymi z moim blogiem stronom (możesz zapoznać się z nimi w zakładce 'Kontakt i współpraca') oraz wszystkim wspierającym mnie osobom.
Pamiętajcie, że to wasze komentarze, maile i pytania na asku zachęcają mnie do dalszej pracy! Dlatego jeśli będzie więcej komentarzy postaram się dodać rozdział szybciej.
Dziękuję! :*

piątek, 6 grudnia 2013

Three.

POV Justin
-A i jeszcze Bieber, myślę, że mamy jeden ważny trop w tej sprawie.-po tych słowach po drugiej stronie rozbrzmiał sygnał zakończenia połączenia. Rzuciłem telefon na siedzenie obok i znacznie przyspieszyłem samochód, wiedząc, że jeśli w biurze na prawdę jest Ransom, to musi być gruba sprawa.
  Mijałem kolejne ulice patrząc na puste podwórka, zgaszone światła i zasłonięte roletami okna, aż stanąłem pod dużym budynkiem policji.
Wchodząc do środka wpadłem na jedzącego hamburgera- Johna.
-Nareszcie.-wybełkotał z pełną buzią.
-Ja też się cieszę, że cię widzę.- mruknąłem przechodząc przed nim.-przesłuchałeś świadków?
-Tak. Zająłem się kwiaciarką i dozorcą z bloku na przeciwko.A ty?
-Co ja?-zapytałem, drapiąc się po głowie i powoli zdejmując kurtkę.
-Przesłuchałeś tą laske?
-Była strasznie przestraszona i zmęczona. Ma zadzwonić jutro i dokończyć swoje zeznania. Ale przesłuchałem już jej matkę i może jutro pojadę do jej ojca.-paplałem, wchodząc do pokoju gdzie wszyscy siedzieli przy ogromnym stole. John wyprzedził mnie rzucając mi jeszcze pogardliwe i rozgniewane spojrzenie, po czym zajął miejsce obok Ransoma, wiedząc, że ja nigdy bym tam nie usiadł. Machnąłem porozumiewawczo ręką i siadłem na wolnym krześle.
-O pan Bieber zaszczycił nas swoją obecnością. Niestety skończyliśmy już nasze spotkanie, także twoi koledzy będą musieli cię o wszystkim poinformować.
-Myślę, że to jedno spotkanie nie wniosło za wiele w tej sprawie, tym bardziej, że to ja ją prowadzę więc wiem o każdym szczególe.-burknąłem gniewnie, po czym wstałem od stołu.
-Jestem twoim szefem Bieber. Masz mi natychmiast powiedzieć gdzie byłeś! -krzyknął kiedy odchodziłem.
-Kurwa. Żyję tą pracą 24/7. Gdzie mogłem być? W domu tej dziewczyny!
-Huh i co pieprzyłeś się z nią?!-powiedział z sarkazmem.
-Nie. I dobrze wiesz, że nigdy bym tego nie zrobił! Przesłuchiwałem ją i jej matkę.
-I może to z nią poszedłeś do łóżka?!- zaśmiał się gniewnie, co odwzajemniło kilku młodych policjantów. Czułem jak gromadzi się we mnie gniew. Uderzyłem pięścią o ścianę za mną i wyszedłem z pokoju. Byłem dobrym gliną. Nigdy nie zakochiwałem się w ludziach z którymi pracowałem. Nie zależało mi na tym. Nie miałem czasu.
Wszedłem do swojego biura i zacząłem szybko wpychać papiery do skórzanej torby. W międzyczasie wyjąłem z kieszeni spodni zapalniczkę i papierosy. Jednym ruchem odpaliłem jednego i znów zacząłem krzątać się po pomieszczeniu. Nawet nie zauważyłem kiedy do pokoju wszedł John. Położył swoją wielką dłoń na moim ramieniu i pocieszająco poklepał mnie po nim.
-Jedź do domu. Odpocznij. Ransom może mówić co chcę, ale tak na prawdę wie, że jesteś świetnym gliną.-spojrzałem na niego, miał zatroskany wyraz twarzy. Mimo tego, że tak wiele razy byłem dla niego zwykłym chujem, on wciąż był ze mną w trudnych chwilach. To jest prawdziwy przyjaciel.
-Dzięki stary.-uścisnąłem go po przyjacielsku, wziąłem torbę i zacząłem iść w stronę wyjścia.
-Czekaj-odwróciłem się, a on kontynuował- ten ważny trop. Najprawdopodobniej Glickman miał romans.
-Macie szczegóły?
-Jeszcze nie.
-Ok. Przyjadę jutro. Mogę być później, bo podjadę do tej Nicole.
Nic nie mówiąc wyszedłem z biura, w budynku nie było już szefa, bo słychać było śmiech i marne naśladowania Ransoma. Wszedłem do "pokoju narad", gdzie wszyscy siedzieli i od razu zobaczyłem młodego blondyna, który był cały czerwony, a po jego policzkach leciały łzy szczęścia. "Zaraz ci nie będzie tak do śmiechu debilu". Podszedłem do niego i mocno złapałem za koszulkę, podnosząc do góry.
-Nie zapominaj Lary, że póki co to ja jestem twoim szefem i to ode mnie zależy czy będziesz miał pracę, a nie od Ransoma. -jego twarz zrobiła się blada, a on zaczął szeptać coś pod nosem.- Więc kurwa nie waż się więcej śmiać z jego dowcipków o mnie. Jasne?
-A-ale nie t-tylko ja się ś-śmiałem- wyjąkał z zakłopotaniem.
-Oj Lary, Lary, ale śmiałeś się najgłośniej. Więc jesteś winien przeprosiny. Prawda? -zerknąłem na chłopaków. Wszyscy mi potakiwali, pewnie bojąc się sprzeciwić.
-Przepraszam-powiedział prawie nie słyszalnie, gdy nagle ktoś walnął mnie w tył głowy i odepchnął od chłopaka.
-Pojebało cię Bieber?! Co ty kurwa robisz?! Spierdalaj do domu! -wykrzyczał mi w twarz John. Patrzyłem na niego przez chwilę, ale poddałem się w końcu i wyszedłem z budynku. Pod drzwiami stał Harry i dwóch innych facetów. Wyraźnie słyszałem jak mówili o wypadzie do "Sweet Angel"- baru ze striptizerkami. Nie robiąc sobie za wiele z mojej obecności, kontynuowali rozmowę. Nie rozumiałem jak Harry mógł zdradzać żonę,z którą miał dwójkę dzieci...
-Bieber. Idziesz?
-Nie.
-Co się stało z tym niegrzecznym gliną?
Nic nie odpowiedziałem. Po prostu byłem strasznie zmęczony,a od pewnego czasu unikałem takich wypadów. Spojrzałem na zegarek. Była już 4:30 nad ranem. "Świetnie. Dwie godziny snu." Wsiadłem do auta i wyjechałem z podjazdu.
Zabawne, byłem tak zmęczony, a myślałem jedynie o tym, by jak najszybciej spotkać Nicole. Ta dziewczyna przepełniała moje myśli...
Po dwudziestu minutach drogi w ciszy, stanąłem pod moim małym mieszkaniem. Zadowolony wyszedłem z auta i od razu po wejściu do domu rzuciłem się na łóżko, nieświadomy tego, że zasypiam w ciuchach i nie myśląc nawet o przebraniu się. Po prostu odpłynąłem. A w mojej głowie pojawił się wyraźny obraz zapłakanej Nicole.

POV Nicole.
   Rano obudziły mnie odgłosy tłuczonego szkła i odgłosy dobiegające z kuchni. Przeciągnęłam się na łóżku. Czułam niedosyt snu. Przepłakałam prawie całą noc, a przez resztę nawiedzały mnie koszmary, w których ginęłam z ręki bezdusznego zabójcy. 
Powoli wstałam i sięgając po szarą bluzę zwiszającą z krzesła, wynurzyłam się z pokoju. Spokojnie zeszłam na dół, zastając matkę w kuchni. Na podłodze leżał potłuczony kieliszek, a wokół było rozpryśnięte czerwone wino.
-Mamo? W porządku? -wzdrygnęła się lekko, słysząc mój głos i wolno odwróciła się w moją stronę. Miała podkrążone oczy. Widać było, że nie tylko płakała, ale również nie przespała nocy.
-Nicole. Wstałaś. Tak, jest dobrze.
-Płakałaś?-tak na prawdę znałam odpowiedź, ale sama nie wiedziałam co powiedzieć. Drżącymi dłońmi wyjęła z szafki zmiotkę i powolnymi ruchami zebrała szkło, nie zwracając uwagi na rozmazywane plamy. Po skończonej czynności, powoli wstała, otrzepując "niewidzialny kurz" i chwyciła kolejny kieliszek nalewając sobie do pełna alkoholu.
-Po prostu...potrzebuję czasu, tak samo jak ty córeczko.-zdziwił mnie jej opiekuńczy ton głosu, ale postanowiłam pozostawić to bez komentarza.
-Jak ci poszło z tym policjantem?
-Po prostu zadawał pytania, a ja odpowiadałam. - zaśmiała się smutno i wzruszyła ramionami.
-Powiedział kto mógł to zrobić?
-Nie, nie...nic nie powiedział...był bardzo...-zająknęła się i odłożyła pusty już kieliszek na blat.
-Bardzo...?-spytałam, chcąc aby kontynuowała.
-...uroczy.-powiedziała z lekkim zakłopotaniem. "Cóż nie mogę zaprzeczyć...". Zaśmiałyśmy się cicho, nawet na siebie nie patrząc. Nie czekając na jej kolejne słowa, przeszłam obok i wyciągnęłam z lodówki mleko, a z półki obok dwa pudełka moich ulubionych płatków, jak wtedy, gdy byłam małą dziewczynką...Miło jest tak czasem powspominać i rozmarzyć się. Zapomnieć o przykrościach i poczuć się jak beztroskie dziecko, które wtedy jeszcze nie zaznało bólu. Po skończonym posiłku wbiegłam na górę do '''swojego''' pokoju, usiadłam na łóżku i zaczęłam przeszukiwać torbę, w poszukiwaniu telefonu, który po chwili znalazłam. Z półki nocnej wzięłam wizytówkę i w ciszy zaczęłam wpisywać numer Biebera. Była to tak trudna czynność, że postanowiłam zapisać sobie jego numer pod nazwą "Detective Bieber", a brudny skrawek papieru wyrzuciłam. Spojrzałam na zegarek. "Cholera, 7:40!". Pośpiesznie wstałam i pobiegłam do łazienki, potykając się w między czasie o dywan. Szybko umyłam zęby, zrobiłam lekki makijaż i ubrałam się w pierwsze lepsze pasujące do siebie ciuchy. Stanęłam roztrzęsiona przed lustrem i związałam w kucyka długie włosy. Nie wyglądałam tak źle, mimo, że nie przespałam prawie całej nocy, a wyszykowanie się, zajęło mi nie całe 10 minut. Sama nie wiem jak to zrobiłam. Z łóżka wzięłam torbę, wrzucając do niej telefon i pośpiesznie zeszłam po schodach. Na nogi wsunęłam niskie, granatowe szpilki, pasujące do mojego długiego swetra, a z półki na korytarzu wzięłam kluczyki do mojego auta.
-Dokąd idziesz córeczko?-usłyszałam obijający się po uszach, potężny głos matki.
-Do pracy. Muszę być w szpitalu na 8:00.
-Jestem pewna, że zrozumieliby, gdybyś wzięła sobie wolne.
-Ale nawet nie dzwoniłam do szefowej. Dzisiaj z nią pogadam.-powiedziałam odwracając się i zamykając drzwi.
-Uważaj na siebie.-usłyszałam jeszcze za sobą, a moje serce zabiło mocniej, na myśl, że w tej zamkniętej w sobie, surowej i bogatej kobiecie, mam jeszcze moją kochającą matkę...
*
   Jechałam pustą drogą, pośpiesznie mijając dawniej tak dobrze znane mi budynki. Droga do Park Aye, gdzie leżał miejski szpital Lenox Hill Hospital, na ogół zajmowała mi około dziesięć minut, ale wiedziałam, że jadąc tą drogą zajmie mi ona mniej, tym bardziej, że nie zatrzymywałam się na czerwonych światłach i co chwilę przyspieszałam, w końcu osiągając niedozwoloną prędkość 100 km/h. Cały czas myślałam o tym co powiedziałabym Davidowi, gdyby żył. Gdyby tak po prostu zostawił mnie tydzień przed ślubem, tak na prawdę nie mówiąc dlaczego. Gdybym wiedziała, że dzisiaj w pracy, na korytarzu spotkam doktora Glickmana i będę zmuszona pomagać mu przy operacjach i zdawać raporty o stanie pacjentów...No właśnie "gdyby", ale prawda jest taka, że David Glickman nie żyje, a ja muszę się z tym wreszcie pogodzić. Moje myśli przerwał odgłos przyspieszającego samochodu. Dopiero wtedy spojrzałam w lusterko wsteczne, zauważając czarnego Range Rovera. Jakieś dziwne uczucie niepewności i strachu zagościło w moim umyśle. Mocniej wcisnęłam pedał gazu, zauważając, że nieznany kierowca również przyspiesza. Skręciłam w prawo na Madison Ave i niepewnie odwróciłam się do tyłu. Kierowcy nie było z tyłu. W końcu była to mało uczęszczana droga. Odetchnęłam z ulgą i jechałam już z normalniejszą prędkością, gdy nagle z prawej strony, z piskiem opon wyjechał ten sam samochód. Kierowca przyspieszył i zaczął jechać równolegle do mojego auta, co jakiś czas lekko ocierając się o nie. "Cholera on chce mnie zepchnąć z drogi!". Mocniej złapałam za kierownicę i maksymalnie zwolniłam zostając w tyle za niebezpiecznym autem. Nagle Range Rover nieoczekiwanie skręcił i uderzył w moją Toyote. Z całych sił zmagałam się z kierownicą, by utrzymać samochód na drodze, co jakiś czas obserwując kolejne ruchy mojego zabójcy. Po chwili poczułam ostatnie uderzenie w samochód, a po całym moim ciele rozszedł się ból spowodowany tłukącym się szkłem. Wtedy wyleciałam z drogi, wpadając na pobliskie krzaki i drzewka. Oszołomiona nie mogłam się ruszyć, ani wydobyć z siebie chociażby jednego słowa. Byłam zdziwiona, że w ogóle żyje, a tym bardziej,że nie straciłam  przytomności. Mój przerażony wzrok przeniosłam na blade dłonie, po których stróżkami spływała krew. Powoli chwyciłam za pas delikatnie odciągając go od bolącej klatki piersiowej i odpinając klamrę.
-Proszę pani, czy mnie pani słyszy?!-odwróciłam się i zobaczyłam w oknie przerażoną twarz starszego mężczyzny.Mocnym szarpnięciem otworzył drzwi i lekko przytrzymując moje ramię, wyciągnął mnie z samochodu, kładąc na zielonej trawie i kucając u boku moich stóp.
-Co się stało? Boli coś panią? Jak się pani czuje?
-...Jest chyba dobrze.
-Wezwałem już pogotowie i policję.
-Na prawdę nie trzeba było.-z pomocą mężczyzny wstałam z ziemi i chwiejnie stanęłam na nogach, odwracając się w stronę mojego auta. To był totalny wrak. Okno było strzaskane, przedni zderzak całkiem się rozleciał, a drzwi od strony kierowcy były wygięte i porysowane. Odwróciłam się w stronę drogi.
-A ten czarny samochód?
-Uciekł. Pewnie idiota był pijany. Powinna to pani zgłosić na policje.-Pijany?!O nie...ten nieznany mi człowiek chciał mnie zabić i już nawet wiedziałam komu zgłoszę tę sprawę. Podeszłam do swojego samochodu, a z miejsca pasażera wyciągnęłam brudną od krwi torbę, z której wyciągnęłam swój telefon. Szybko napisałam sms'a, a iPhona wsadziłam do kieszeni jeansów. Byłam przerażona, sparaliżowana i obolała, ale mimo wszystko nie mogłam się doczekać kiedy zobaczę "Detektywa Biebera"...

POV Justin
   Ciągle zaspany siedziałem za dużym drewnianym biurkiem i popijałem czarną kawę ze Strackbucks'a. Oczywiście zaspałem do pracy, ale był to mój najmniejszy problem. Musiałem przejrzeć wszystkie zeznania i dokumenty sprawy doktora Glickmana. 
  Było już dobrze po 7:00. Złapałem się za głowę bolącą od nadmiaru przestępstw w ciągu minionego miesiąca. Porwania, zaginięcia, gwałty, bójki, najczęściej kończyły się zabójstwem i wtedy nasz wydział od spraw zabójstw miał czas do popisu. Ransom tylko na to czekał. Aż podwinie mi się noga...aż zawalę jakąś sprawę.
-Bieber!-krzyknął John, który właśnie wszedł do mojego biura.
-Co?-powiedziałem zamyślony, nawet nie patrząc na przyjaciela.
-Mamy zgłoszenie. Raport z patrolu. Laska doktorka Glickmana.
-Nicole Hale?
-Jej samochód spadł z drogi na Madison Ave. -poderwałem się z krzesła.
-Co z nią?
-W porządku. Poprosiła, żeby nas zawiadomić, a ja myślałem, że skoro zajmujesz się jej sprawą...
-O wypadku?
-Co?
-Poprosiła, żeby zawiadomić o wypadku wydział zabójstw? -powiedziałem zdenerwowany i przestraszony o losy tej kobiety.
-To nie był wypadek. Ktoś zepchnął ją z drogi. -John powiedział tak cicho, jakby mówił mi jakiś sekret, a ja popatrzyłem na niego ze zdziwieniem. Więc jednak, teraz Nicole Hale jest na celowniku tego szalonego zabójcy...
*
"Cholera. Miała do mnie zadzwonić. Może wtedy nic by się nie stało. Dokąd ona właściwie jechała?". Miliony pytań dotyczących tej obcej kobiety. Poczucie winy i dziwny strach towarzyszyły mi przez całą drogę.
Kiedy wysiedliśmy z samochodu, wokół były już samochody policyjne i jak zwykle ciekawscy ludzie i dziennikarze, czekający na jakiekolwiek informacje. Po drugiej stronie taśmy stało już mniej osób, zajętych swoją pracą i rozmową z innymi. W tłumie od razu zauważyłem smukłą postać z długimi, ciemnymi włosami, spiętymi w kucyka. Jej zielono-brązowe oczy, już po chwili przyglądały mi się z ciekawością i głęboko skrytym strachem. Czułem na sobie jej spojrzenie, nawet gdy rozmawiałem z innymi glinami.
Powoli zszedłem w dół wzgórza, do wraku jej białej Toyoty i zacząłem rozglądać się w tym miejscu. Chodziłem w koło, co pewnie musiało wyglądać dość głupio, ale dobrze wiedziałem co robię i znalazłem to czego szukałem. Przykucnąłem na chwile, oglądając z uwagą szkło na ziemi, po czym wsiadłem do samochodu i delikatnie zamknąłem za sobą doszczętnie zniszczone drzwi. Przeczesałem ręką włosy. Wiedziałem, że coś tu jest nie tak...Powoli wyszedłem z auta, poprawiając swoją pomiętą koszulkę i obojętnie spojrzałem w kierunku, stojącej w tym samym miejscu Nicole. Ponownie zwróciłem się do stojących koło mnie policjantów i zacząłem iść w kierunku dziewczyny. Od razu spuściła wzrok, nagle "zainteresowana" swoimi szpilkami, ubrudzonymi w błocie.
-Jak się pani czuje?-zapytałem, gdy stałem kilkanaście centymetrów od niej.
-Trochę skaleczeń, zadrapań i siniaków. - uśmiechnęła się lekko, patrząc mi w oczy.
-Nie chce pani pojechać do szpitala na kontrolę?
-Jestem pielęgniarką panie Bieber.
-Czasami właśnie lekarze i pielęgniarki okazują się najgorszymi pacjentami. Zawiozę panią. -spojrzała na mnie z niedowierzaniem wymalowanym na twarzy i zaśmiała się bez humoru.
-Czy to rozkaz?
-Będę czekał w samochodzie.
-Myślę, że wiedziałabym, gdyby to było...panie Bieber?!-usłyszałem za sobą, kiedy powoli szedłem w stronę auta, nie słuchając kobiety.
-Tak?-spojrzałem na nią przez ramię.
-To na prawdę nie jest potrzebne...-urwała i westchnęła-Mniejsza z tym...i tak chciałam jechać do szpitala.
-Po co?-zapytałem zmieszany
-Do pracy?
-Miała pani do mnie zadzwonić z rana. Wtedy dowiedziałaby się pani, że jest pani chwilowo zwolniona z pracy dla pani bezpieczeństwa. Ma pani wolne, nie musi pani tam iść. W dodatku dowiedziałaby się pani, że nie może pani wychodzić z domu bez pozwolenia, bo ktoś chcę panią zabić. - "Pani, pani, pani"...dziewczyna miała około 19/20 lat, a ja mimo wszystko miałem mówić do niej pani. To było chore. W dodatku mimo, że była zupełnie obcą mi osobą, wystraszyłem się, gdy dowiedziałem się o jej wypadku i byłem nieźle wkurzony, wiedząc, że miała do mnie zadzwonić, a wtedy może uniknęlibyśmy wypadku.
Odwróciłem się na pięcie i zacząłem iść w stronę samochodu. Za sobą usłyszałem cichy płacz, na co odwróciłem się w stronę stojącej tam Nicole. Łzy spływały po jej zaróżowionych policzkach. Oparła się o najbliższe drzewo i schowała twarz w dłonie. Całe jej ciało trzęsło się od szlochu, a na ziemi leżała upuszczona przez nią torba. Powoli podszedłem do niej kładąc dłoń na jej ramieniu.
-O co chodzi? - Popatrzyła na mnie jakby była zaskoczona moją obecnością i cicho odchrząknęła.
-Praca to moje jedyne życie. Tylko ona mi została. Dawniej żyłam nią, ale miałam też Davida i wiedziałam, że z czasem rodzina stałaby się dla mnie ważniejsza. Czy gdyby dzisiaj ktoś odsunął pana od mojej sprawy, nie byłby pan zainteresowany czy przeżyje.  Czy ten człowiek zostanie złapany? Zaprzestałby pan swojej pracy? Zostawiłby pan to? Jeśli tak to znaczy to, że ma pan cudowną rodzinę, albo wykonuje pan swój zawód tylko dla pieniędzy. - między nami nastała głucha cisza. Słychać było tylko przyjeżdżające obok samochody i co jakiś czas rozmawiających ludzi.
-Nie mam rodziny. - niezręcznie odchrząknąłem i udałem się w stronę auta. Po chwili drzwi otworzyły się, a Nicole usiadła na miejscu pasażera. Jechaliśmy nic nie mówiąc, ani nie patrząc na siebie. Kiedy stanęliśmy na czerwonym świetle dziewczyna zaczęła nerwowo stukać palcami o podłokietnik i wiercić się na siedzeniu. Jej oczy skierowały się na mnie i niewinnie powiedziała "Przepraszam. Panie Bieber. Nie wiedziałam." Kurwa nie miałem jej tego za złe. Nie potrzebowałem żalu i współczucia. Po prostu nie umiałem tego przyznać. Nie umiałem pogodzić się z tym i zaakceptować tego.
-Nie to ja przepraszam. Poniosło mnie i...
-Więc jesteśmy kwita. - uśmiechnęła się i poprawiła swojego kucyka.
  Kiedy stanęliśmy pod szpitalem powiedziała tylko, że zaraz wróci i nie oglądając się, zaczęła iść w stronę wejścia, gdzie na schodach spotkała jakąś dziewczynę i razem weszły do środka. 
                                                                                     ~*~

Hej. Chciałam was na wstępie przeprosić za ogromne opóźnienie. Wiem, że długo czekaliście na 3 rozdział, ale mam nadzieje, że było warto. Teraz rozdziały postaram się dodawać bardziej regularnie.
Rozdział ze specjalną dedykacją i pozdrowieniami dla @BluueLions
Proszę was też o komentowanie. To na prawdę zachęca do dalszej pracy.
Wesołych Mikołajek!
    

środa, 6 listopada 2013

Two.

Przeczytaj notkę pod tekstem ↓

"(...)Wydaje mi się,że to na prawdę poważna sprawa, a osoba, która zabiła pana Glickmana to nie byle zabójca...to fachowiec." 
    Wariactwo. Kompletny idiotyzm. Ktoś chce mnie zabić? Haha. Patrzyłam na pana Biebera z kompletnym niezrozumieniem. Co najmniej jakby miał kilka głów. Po długiej ciszy policjant odezwał się.
-Dokąd panią zawieść?
-Na Park Row Centre Street,to dość blisko. Mieszka tam moja matka.-odpowiedziałam bez namysłu.
-Dobrze,czy chce pani wziąć coś z domu?
-Nie...chociaż...ja...po prostu boje się tam iść...sama.-wyjąkałam,spoglądając na niego.
-Pójdę z panią.
-Dobrze.-bez żadnego słowa wyszłam z samochodu,delikatnie zamykając za sobą drzwi. W tym czasie pan Bieber zdążył wyjść z samochodu. Podszedł do stojącego koło taśmy policjanta i co jakiś czas pokazując palcem w moim kierunku i spoglądając się na mnie, tłumaczył mu coś. Pan Bieber...dziwnie to brzmi patrząc na tego młodego,przystojnego mężczyznę...to raczej Bieber,niż pan...Skarciłam się w myślach, bo zamiast myśleć o martwej miłości, myślałam o jakimś przeciętnym glinie...Nie wyglądał na bogatego. Nogawki jego spodni były na końcach mocno przetarte, białe buty wydawały się być czarne od brudu, a samochód, którym się poruszał był lekko podrdzewiały. Kiedy podszedł do miejsca w którym stałam przeraziło mnie jego beznamiętne spojrzenie. Przez chwile nie odzywał się, spoglądając co jakiś czas w papiery, które dostał od tamtego funkcjonariusza, po chwili jednak rzucił coś w stylu "Chodźmy" i udałam się za nim. Na prawdę nie myślałam, że będę kiedyś bała się wejść do własnego domu, a jednak...Już po przekroczeniu progu, żałowałam, że zgodziłam się tu przyjść.
-Pójdę tylko do sypialni i zaraz wracam.-objaśniłam i wyszłam z salonu. 
W pokoju powróciły wszystkie wspomnienia. Na łóżku leżała jeszcze suknia, w rogu pokoju rzucona pościel, a w szafie panował jeden wielki chaos. Usiadłam na fotelu. Nie mogłam się teraz poddać i załamać. Odetchnęłam głęboko dwa razy, a mój wzrok utkwiłam w brudnych śladach na dywanie. Nie widziałam ich wcześniej. Nie mogły należeć do Davida,w końcu nerwowo chodził po pokoju, przemierzając każdy jego zakamarek.Poza tym był strasznie porządnym człowiekiem. Typowy perfekcjonista, który nigdy nie pozwoliłby sobie na brudny dywan. Nawet podczas kłótni... Tutejsi policjanci może nie dbają o porządek, ale dokładnie rozglądali się w każdym pokoju, więc ślady nie byłyby tylko koło drzwi. Nie myśląc za wiele, szybko wstałam z siedzenia i omijając ślady podbiegłam do poręczy od schodów i zaczęłam wołać komisarza Biebera, który po chwili biegł w moim kierunku.
-Panno Nicole,o co chodzi?!-głośno zapytał, gdy stał już ze mną twarzą w twarz. 
-W sypialni na dywanie są czyjeś ślady...
-Faktycznie, w papierach pisało, że na dywanie przy drzwiach były odciski stóp, stwierdzono, że należą do pana Glickmana.
-Nie. David nie nosi butów na tak szerokim podbiciu. Poza tym strasznie dba o porządek i...śladów nie było przed moim wyjściem. - Bieber myślał nad czymś chwile, po czym odezwał się. 
-Sprawdzę to osobiście, gdy tylko panią odwiozę. Czy wzięła już pani swoje rzeczy?
-...Nie...jeszcze nie.-wróciłam do pokoju i zaczęłam wkładać najpotrzebniejsze przedmioty do torby. W półce z biżuterią znalazłam obrączki i zdjęcia moje i Davida. Odruchowo przedarłam je i wrzuciłam do szuflady. Rozejrzałam się po pokoju. Ze stolika nocnego wzięłam jeszcze tylko okulary, które założyłam i wyszłam z pokoju, zastając Biebera opartego o ściane obok.
-Możemy już jechać.-uśmiechnęłam się nieśmiało,przechodząc koło niego i schodząc po schodach. Gdy wyszliśmy na zewnątrz było już ciemno. Przed domem nie stali już zaciekawieni ludzie. Było też znacznie mniej pracujących policjantów. Z parkingu zniknęły już wozy strażackie i ambulance. Po chwili z domu wyszedł Justin. Polecił coś kilku gliniarzom z którymi się pożegnał i udał się w stronę swojego samochodu.
-Panie Bieber-zawołałam zanim otworzył samochód i skinął głową na znak, abym kontynuowała.
-Wolałabym pojechać moim samochodem, żeby nie przyjeżdżać tu po niego dodatkowo. Myślę,że zatrzymam się u mojej matki na jakiś czas...
Spojrzałam w jego oczy. Mimo ciemności błyszczały tak pięknie...
-Dobrze pojadę z panią,bo i tak chciałbym spisać zeznania od pani matki.
-Ale...jak pan wróci?-zapytałam bardziej ciekawa, niż zmartwiona.
-Marcus-mówiąc to wskazał na tęgiego policjanta-podjedzie moim samochodem pod dom pani matki.-Miałam ogromną ochote zapytać: "Skąd macie adres mojej matki"...ale w końcu to policjanci i na pewno wiedzą o wiele więcej...poza tym to oni są od zadawania pytań...niestety.
-Dobrze...,ale ja prowadzę.-uśmiechnęłam się,co delikatnie odwzajemnił, siadając na siedzeniu obok.
Całą drogę jechaliśmy w milczeniu. Była to przyjemna cisza, choć chwilami denerwująca. Z uwagą patrzyłam na drogę przede mną zastanawiając się czemu David chciał skończyć nasz związek tak nagle...
-Jest pani bardzo silna.-palnął nagle Bieber. Zaśmiałam się bez humoru i spojrzałam na niego.
-A to niby czemu?
-Dobrze sobie pani radzi. Zostawił panią mężczyzna, z którym chciała pani być do końca życia, a teraz nie żyje,ale pani zdaje się być spokojna i opanowana.-powiedział nie odrywając wzroku od drogi, w którą uważnie wpatrywał się cały czas.
-Niech pan mi wierzy tylko "zdaje się"...ale dziękuję.
-Dlaczego w tej sytuacji nie zadzwoniła pani do rodziny?-i pomyśleć,że pan Bieber przez chwilę wydał się człowiekiem,a nie gliną bez uczuć.
-Chciałam zadzwonić do siostry, ale sama nie wiem co bym jej powiedziała.
-Nie ma z nią pani dobrych relacji?
-To moja najlepsza przyjaciółka,jest wspaniałą siostrą...i idealną córką. Zawsze była lepsza ode mnie i matka chciała, żebym była taka sama. Żebym wcześnie, dobrze wyszła za mąż, miała pieniądze i świetną opinie...a ja chciałam czegoś więcej...chciałam się uczyć...
-Matka nie posłała pani do szkoły?
-Jest pan bardzo wścibski-oświadczyłam sucho-chodziłam do prywatnej szkoły, gdzie uczono nas manier i jakiś innych bzdur, a  ja chciałam być pielęgniarką odkąd skończyłam 8 lat, więc uciekłam z domu i...-po co ja mówie to temu człowiekowi? Nigdy, ale to NIGDY nie opowiadałam ludziom o tym co czułam w dzieciństwie...ani Wendy, ani Davidowi ...nikomu.
-...i
-Ja...no...zostałam porwana...co pewnie wie pan z papierów.-powiedziałam kręcąc się za kierownicą.- zapanowała cisza. Nie byłam pewna czy wiedział, czy po prostu nie chciał drążyć tematu. 
Wreszcie zatrzymaliśmy się przed domem mojej matki. Nie czekałam,aż policjant wyjdzie z auta. Weszłam po schodach do ogromnej kamienicy mojej rodzicielki i desperacko zaczęłam walić w drzwi i dzwonić dzwonkiem, obawiając się, że mama już śpi. Nagle drzwi otworzyły się i jak wryta stanęła w nich Victoria- gospodyni mojej matki. Patrzyła się na mnie spod swoich długich rzęs, co jakiś czas zerkając na Justina, jak na apetyczny kąsek. Ubrana była jak zwykle w tą głupią czarną sukienkę z białym fartuszkiem, którą kazał jej nosić mój ojczym.
-Nicole?-wyjąkała po chwili,jakbym była jakimś martwym i zapomnianym dzieckiem. Fakt-nie było mnie tu już jakiś czas, ale chyba moja własna matka będzie o mnie pamiętać...
-Jest mama?
-Oczywiście. Chyba szła już spać. Wejdź kochanie.-powiedziała szerzej otwierając drzwi i niepewnie zerkając na policjanta wchodzącego za mną. Zerknęłam na niego. Miał oszołomiony wyraz twarzy. Rozglądał się w koło jakby znajdował się w pałacu. Jeśli TO robiło na nim wrażenie. To co powiedziałby, gdyby zobaczył trzy razy większy dom mojego ojca.
Po chwili do pokoju weszła ubrana w elegancki, jedwabny szlafrok Isabella-moja mama.
-Nicole. Kochanie. Co się stało? -powiedziała przesłodzonym głosem, również patrząc na Biebera. 
-Mamo...ja...-nic nie mówiąc wstałam ze skórzanej kanapy i rzuciłam się w ramiona matki. Mimo iż nigdy nie utrzymywałam doskonałych relacji z mamą, a już na pewno nie kiedy ożeniła się z Anthonym, właśnie tego potrzebowałam...matczynego uścisku, pocieszenia i zapewnienia, że wszystko będzię dobrze. Chwile stałyśmy tak, po czym odsunęłyśmy się od siebie z kamiennymi twarzami, nie wyrażającymi żadnych emocji.
-David miał wypadek...nie żyje...
-Co? Wypadek?
-...zastrzelono go.
-Więc nie wypadek. Zabójstwo! O Jezu. Kochanie. Przykro mi.-mama uściskała mnie jeszcze raz, delikatnie gładząc moje plecy. Odsunęłam się jednak przypominając sobie o siedzącym na kanapie, zdezorientowanym  Bieberze.
-To jest policjant Justin Bieber...chce się ciebie zapytać o kilka rzeczy.- powiedziałam wskazując na siedzącego za nami gliniarza.
-Dobrze. O ile będę mogła w czymś pomóc...-odpowiedziała z zamyśleniem.
-Mamo...czy będę mogła zatrzymać się u ciebie na kilka dni?
-Oczywiście...może nareszcie polubisz się z Anthonym- (a ona znowu o tym dupku)
-Pójdę się rozpakować do pokoju gościnnego i trochę przespać...jestem strasznie zmęczona.
-Panno Hale-odchodząc usłyszałam zachrypnięty głos pana Justina...
-Tak?-powiedziałam odwracając się w jego kierunku.
-Proszę skontaktować się ze mną jutro, w celu spisania dalszych zeznań.-powiedział podając mi swoją wymiętą wizytówkę z rozmazanym numerem.
-O ile to odczytam,-powiedziałam machając w powietrzu skrawkiem papierka-oczywiście nie zapomnę.
   Nie słyszałam dalszej rozmowy Justina z mamą. Wiedziałam, że będzie ją wypytywać o każdy szczegół tak samo jak mnie, ale nawet mnie to nie interesowało. Weszłam do pokoju gościnnego, dawniej przeznaczonego specjalnie dla mnie. Rozejrzałam się po ścianach. Znów były przemalowane. Tym razem na bardzo ładny liliowy kolor. Zmienione też były zasłony i firanki. Z torby wyjęłam piżamę - krótkie czarne szorty i luźny biały T-shirt . Popatrzyłam jeszcze chwilę na nowy kolor ścian i zastanowiłam się ile nie było mnie tu. Weszłam do łazienki (dom jest tak duży,że prawie każdy pokój posiada swoją łazienkę) i od razu skierowałam się do wanny, wymijając prysznic. Miałam ochotę na długą kąpiel, która pomogłaby mi zapomnieć o całym dzisiejszym dniu. Gdy tylko zatopiłam swoje chłodne ciało, w gorącej, spienionej wodzie, poczułam ulgę. Rozplątałam włosy i pozwoliłam wpaść im do wody. Zmyłam resztki rozmazanego makijażu, który w większości spłynął z moimi łzami i namydliłam całe ciało tropikalnym płynem do kąpieli. Umyłam jeszcze włosy i leżałam w wannie rozkoszując się tą spokojną chwilą, co jakiś czas słysząc głosy dobiegające z dołu. Po skończonej kąpieli, umyłam jeszcze zęby , po czym już ubrana w piżamę rzuciłam się na miękkie łóżko w pokoju i po prostu odpłynęłam...a po mojej głowie krążyły coraz to nowe myśli...

POV Justin:
-Isabella Roston-Hale-Wick? -zapytałem, gdy Nicole zostawiła nas sama. Już kiedy wysiadłem z samochodu, wiedziałem, że kobieta, z którą będę musiał przeprowadzić rozmowę będzie...inna. Typowa bogaczka przesadnie dbająca o swój wygląd. Jej dom na pewno robił wrażenie. Ona sama też była niczego sobie. Starannie umalowana, mimo iż gotowa do snu, elegancko uczesana i ubrana w krótki i obcisły szlafrok, na pewno nie zdawała się być matką przynajmniej dwójki dzieci (wiem już od Nicole , że ma siostre). Zauważyłem jednak pewne podobieństwo. Obydwie miały długie, lekko falowane i na pewno nie farbowane brązowe włosy oraz piękne zielonkawo-szare oczy z gęstymi rzęsami.
-To chyba oczywiste...-odpowiedziała, po chwili milczenia. Niepewnie usiadła na fotelu na przeciwko kanapy, na której wygodnie usiadłem.-...zabójstwo.-wyszeptała z nie dowierzaniem w głosie.
-Czy mogę zadać pani kilka pytań?
-Po to tu pan jest...-stwierdziła
-Proszę mi powiedzieć o związku pani córki z panem Glickmanem.-jego nazwisko wyszło z moich ust jak zakazane słowo. Nigdy nie szanowałem nazbyt kobiet, ale nie rozumiałem jak można doprowadzić tak silną kobietę jaką zdawała się być Nicole, do płaczu. Jak można było zostawić ją tydzień przed zaplanowanym ślubem...to musiało być dla niej straszne, a ten facet musiał być niezłym sukinsynem.
-Wszystko wydawało się iść świetnie. Nicole zamieszkała nawet w domu, który kupił specjalnie dla nich. Oczywiście jak zwykle przekorna Nicole musiała coś zepsuć...
-Zakłada pani, że to z jej winy związek z panem Glickmanem rozpadł się? 
-Ohh panie Bieber nie oszukujmy się moja córka jest okropnie porywcza, czasami nie panuje nad emocjami i nawet za bardzo walczy o swoje...ma to po ojcu...
-Czy...kontaktowała się pani z panem Glickmanem?
-Nie. Nie kontaktowałam się z panem Glickmanem.-udała oburzenie i zabawnie prychnęła
-Kiedy ostatnio widziała się z nim pani?
-Jakiś czas temu...
-Dokładnie.
-Ummm...ja...byłam u niego w gabinecie. To był doskonały doktor. Miał przepisać mi coś na migrenę. 
-I...?
-No i przepisał. To było dokładnie tydzień temu...o 12.20...tak około. -uśmiechnęła się - Miał taką piękną koszulę, z niebieskimi paseczkami. Pół godziny przesiedziałam u niego rozmawiając o niej. -zaśmiała się, a ja popatrzyłem na nią jak na jakąś idiotkę, co chyba zauważyła, bo jej policzki w kilka sekund zrobiły się czerwone.
-Rozumiem. Pani Nicole wspominała coś, o pani partnerze. Może pani podać jego dane osobowe?
-Z ojcem Nicole wzięłam rozwód dwa lata temu. Obecnie jestem z Anthonym Wickiem, zamieszkałym tutaj.
-To jego dom?
-Tak...jest piękny prawda?
Wiedziałem, że nie oczekiwała odpowiedzi, czy potwierdzenia. Ona to wiedziała.
-Jak nazywał się pani poprzedni partner i gdzie obecnie przebywa? 
-Edward Hale. Mieszka na -ulica milionerów...no nieźle.
-Rozumiem. Czy mogę zapytać czym zajmuje się pani obecny mąż?
-Jest prezesem kancelarii prawniczej w Chicago.-To wyjaśnia ogromny dom, gospodynię domową...może jeszcze mają służbę i poddanych. Zabawne, a niektórych nie stać na zapłacenie rachunku za prąd... Każdy kto by zobaczył dom panny Hale, pomyślałby, że jej córka nie mogłaby być tu nieszczęśliwa. A jednak...Nicole była. 
-A więc nie ma go teraz w domu?
-Miał przyjechać za dwa dni...przed ślubem...odpocząć i...
-Rozumiem.-przerwałem, wiedząc, że kobieta znowu zacznie gadać nie na temat.
Zadałem jej jeszcze kilka bezsensownych pytań, wiedząc, że nie wie w tej sprawie nic znaczącego, po czym żegnając się z nią, wyszedłem z domu. Chwile rozglądałem się po podjeździe, zanim dostrzegłem mojego czarnego taurusa z przypatrującym się,  siedzącym w środku Marcusem. W jego oczach było widać fascynacje, spowodowaną tak jak wcześniej u mnie, ogromnym domem znajdującym się przed nim. Nigdy nie byłem w takim miejscu. Oczywiście bywałem w tych bogatych dzielnicach, ale nigdy nie wchodziłem do tych okazałych domów, bo niby jak ja Justin Bieber, syn pospolitego kanadyjskiego policjanta Jeremiego Bibera, miałbym się tam znaleźć? W wieku trzynastu lat przeprowadziłem się z owdowiałą matką do Nowego Jorku. Nic nie przychodziło nam łatwo. Matki nie było całymi dniami w domu, zarabiała na nasze życie. W tym czasie to ja opiekowałem się ośmio letnią Jezzy i małym pięcio letnim Jaxonem. Wiedziałem, że matka zarabia dla nas, ale mimo wszystko nie godziłem się na "opiekunkę", dlatego pierwsze lata spędzone w Nowym Jorku były dla mnie okresem chorego, młodzieńczego buntu. Bójki na boisku szkolnym, papierosy w kiblach, niechciane kontakty, złe oceny...to było moje dzieciństwo. Nie było tam miejsca na ville...
Z zamyśleń wyrwał mnie Marcus, który zapalił silnik auta, dając mi tym znak abym ruszył się i usiadł na miejscu kierowcy.
-Cześć-przywitałem się sucho, gdy byłem już w środku. 
-Hej.
-Postawiliście kogoś? 
-Tak po posesji kręci się dwóch policjantów,  nie jestem pewien, ale chyba Gillis i Smith. 
-Ok.- spojrzałem jeszcze w kierunku domu, w jednym z okien ukazała się smukła postać, rozejrzała się po podwórku, po czym zgasiła światło i zniknęła w głębi. Odetchnąłem ze zmęczeniem i spojrzałem na zegarek, 02:30 , a o śnie nawet nie ma mowy. Dla mnie to dopiero początek śledztwa. Powoli wyjechałem z parkingu i udałem się w stronę domu Marcusa, wiedząc, że będzie chciał, żeby go podwieźć. Jechaliśmy w ciszy, dopiero pod jego domem rzucił coś w stylu "Powodzenia" , na co tylko kliknąłem głową i wyszedł. Stałem chwile pod małym, szkarłatnym domkiem z uwagą przyglądając się Marcusowi, który od razu po wejściu do domu został przywitany przez grupkę ubranych już w piżamy dzieci i uśmiechniętą żonę, przeganiającą pociechy do łóżek. Też bym tak chciał. Być szczęśliwym, mieć dla kogo kochać i żyć. Wiedzieć, że po powrocie do domu ktoś będzie na mnie czekał i powie "Nareszcie kochanie". Z drugiej strony moja praca jest niebezpieczna i gdyby coś mi się stało wyrządził bym dla tej osoby tyle cierpienia, co mój zmarły ojciec. Pamiętam jak mama dowiedziała się o jego śmierci na służbie. Robił dokładnie to co ja...myślał, że jest najlepszy, tak jak ja i nigdy nie dopuszczał do siebie myśli, że może mu się nie udać. Jazzy z trudem zrozumiała całe to zdarzenie, a Jaxonowi matka z ciotką wmówiły, że ojciec jest w "lepszym miejscu". Patrzeć na łzy twojej rodzicielki. To było trudne. Naprawdę trudne...
Zamknąłem na chwile oczy rozluźniając się i nie wiem czemu w mojej głowie pojawił się obraz zapłakanej Nicole...nawet tak wyglądała pięknie. Jej duże ponętne usta i te cudowne zielonkawo-szare oczy, za nic nie chciały opuścić moich myśli. W dodatku duże wrażenie robiła na mnie duma oraz siła tej kobiety i to, że była niezależna mimo, jak przypuszczam ogromnego majątku, jednak spokoju nie dawały mi wyjąkane przez nią podczas drogi słowa, o tym, że została porwana. Nic o tym nie wiedziałem, ale coś mi mówiło, że moja ciekawość długo nie wytrzyma i jeśli będzie to konieczne zerknę do karty policyjnej tej dziewczyny. Przeczesałem ręką włosy i powoli wykręcając, ruszyłem w stronę domu. Nagle poczułem w kieszeni wibracje i po chwili w samochodzie rozbrzmiał dzwonek telefonu. Sprawnie przytrzymując jedną ręką kierownice, drugą wyciągnąłem i-phona, a widząc numer Johna z goryczą przysunąłem telefon do ucha i z wyrzutem krzyknąłem:
-Czego?!
-Bieber gdzie jesteś?!
-Kurwa, jak to gdzie. Mam około dwie godziny na 'wyspanie' się przed nową dawką zabójstw, gwałtów i innych cholerstw!
-To zbieraj dupe i przyjeżdżaj na komisariat!
-Stary nie spałem nawet godziny, padam z nóg! 
-Jak dla mnie może być, jedź do domu, ale jutro nie masz po co wracać, bo w biurze jest Ransom...
-Co kurwa?!-przerwałem mu- Ransom?! A ten dupek po co tu?!
-Chce się zapoznać ze sprawą, wiesz, że z szefem się nie zadziera...więc proponuje, żebyś się pospieszył i tak cię wybroniłem mówiąc, że pojechałeś do tej laski.
-Dobra, dzięki stary. Już jade.
-A i jeszcze Bieber. Myślę, że mamy jeden ważny trop w tej sprawie.

                                                                                          ~*~

Hejka. Na wstępie chciałabym wam podziękować za ponad 1000 wyświetleń mojego bloga i te miłe komentarze pod poprzednim postem. To dla mnie bardzo ważne więc jeśli możesz skomentuj również drugi rozdział Lottery.
Kilka osób pytało się, co ile będę dodawać rozdziały. No więc póki co myślę, że co tydzień. Ale jak widzicie moje rozdziały są długie, więc przewiduje drobne spóźnienia.
Jeżeli macie do mnie jakieś pytania, możecie zadać je na moim asku: http://ask.fm/SweetDreamsAnita :)
Jeszcze raz dziękuję wszystkim czytelnikom "Lottery" ♥