poniedziałek, 13 stycznia 2014

Five.

Bardzo ważna notka pod rozdziałem. ↓

POV Nicole
  Deszcz nieprzyjemnie stukał o szyby w aucie. Z zainteresowaniem obserwowałam powoli wznoszące się ku górze słońce i księżyc widoczny jeszcze po drugiej stronie nieba. Przed chwilą szare i ciche ulice, wypełnił już gwar miejscowych straganów. Słychać też było inne jadące samochody, stukot maszyn pracujących na budowie i wrzask ludzi biegnących do pracy.
-Już lepiej? - zatroskany głos Justina rozbrzmiał w mojej głowie i przywrócił mnie myślami na ziemię.
-Sama nie wiem. Ktoś chce mnie zabić. Sądzę, że nie może być lepiej. - posłałam mu sztuczny uśmiech i wygodniej usiadłam w fotelu. Bieber skręcił w kolejną ulicę i widocznie zakłopotany moją odpowiedzią, podrapał się po głowie. - Dziękuję, że został pan ze mną.
-Drobiazg. - uśmiechnął się nie patrząc na mnie - To tu? - dodał po chwili z zaskoczeniem patrząc na ogromną ville przed nim. "Wiedziałam, że dom ojca zrobi na nim jeszcze większe wrażenie." Mentalnie przewróciłam oczami i spojrzałam się na zafascynowanego chłopaka.
-P-pójdzie p-pan ze mną? - wyjąkałam patrząc na niego z nadzieją.
-Jeśli chce pani.
-Chciałabym. - nerwowo zagryzłam wargę i utkwiłam wzrok w ogromnych drzwiach wejściowych.
-W sumie chętnie wejdę do TAKIEGO domu. - zaśmiał się i powoli wysiadł z auta. Nie zważając na deszcz wyjął z kieszeni kurtki papierosa i powoli odpalił go, opierając się o zderzak samochodu. Odetchnęłam głęboko próbując się uspokoić. Tak się składa, że u ojca też nie bywałam za często, choć miałam z nim na pewno lepszy kontakt niż z matką.
Z nerwów zaczęłam bawić się palcami. Nie chodziło w sumie o strach przed wejściem do tego ogromnego domu. Bałam się o jego mieszkańców. W prawdzie Justin miał 'plan', ale to nie oznaczało, że przebywając w tym domu będę bezpieczna. Nie oznaczało to także że oni będą mogli być zupełnie spokojni.
Jeszcze większy smutek i strach ogarnął mnie, gdy przypomniałam sobie widok zapłakanej i wystraszonej matki. Z Isabellą nigdy nie utrzymywałam świetnego kontaktu. Moją matką była raczej Josepha - niańka, która pracowała u nas w domu, gdy byłam mała. Niestety potem Josepha zmarła na zawał, po tym jak dowiedziała się że jej mąż zmarł na wojnie. Zawsze podziwiałam ich miłość. Mimo odległości jaka ich dzieliła ufali sobie i kochali się bardzo mocno.
Mimo wszystko to Isabella, wśród znajomych znana jako Bella była i jest moją matką, więc smucił mnie widok jaki zaznałam przed paroma godzinami. Potarłam zmęczone czoło i skierowałam wzrok na mężczyznę cierpliwie czekającego przed autem.
-Mam nadzieje, że twój plan wypali Bieber. Ufam ci. - szepnęłam do siebie, chwytając leżącą obok torbę i wychodząc z ciepłego wozu. Chłopak posłał mi jeden z tych idealnych uśmiechów i powoli wyrzucił peta, kierując się za mną na schody.
-Jest pani gotowa?
-Jak nigdy. Mam tylko nadzieję, że mojej rodzinie nic się nie stanie.
-Spokojnie zrobimy tak jak mówiłem. Pojadę do pani do domu i tam zaczekam na pani zabójcę.
-To słowo brzmi bardzo...groźnie.
-Cóż nie każdy ma swojego zabójcę. Może się pani czuć...wyróżniona. - zaśmiał się ukazując swoje idealnie, białe zęby.
-Jest pan pewien że to zadziała? - Przestraszona usiadłam na ławce na tarasie i zaczęłam powoli poruszać się w przód i w tył, jak wtedy gdy byłam mała.
-Panno Nicole. Wszystko już omówiliśmy. - jego dłoń odnalazła moją i pocieszająco uścisnął ją. - Wiem, że to trudne, ale mam nadzieje, że ten człowiek będzie liczył na to, że nie będzie pani chciała narażać rodziny i wróci pani sama do domu. Porobię trochę hałasu, pozapalam światła i zaczekam na tego skurwiela - zachichotałam cicho, mocniej ściskając dłoń Biebera. - i pojadę tam autem pani matki, jakby to pani je pożyczyła. - dodał po chwili
-Ok. - powoli sięgnęłam do torby i wyjęłam z niej połyskujące klucze, spięte różowym breloczkiem od Davida. Od razu przewróciło mi się w brzuchu, a głowę wypełniły myśli o moim niedoszłym mężu. - Tylko niech pan uważa. - w odpowiedzi zaśmiał się niewinnie.
-Nie jest pani moją matką.
-Może i nie jestem, ale potrzebuję pana do rozwiązania tej sprawy. - uśmiechnęłam się zwycięsko i poklepałam go po ramieniu.
-Jakoś dam sobie radę. Dziękuję. - Justin wstał i podszedł do drzwi czekając, aż to ja wykonam jakiś ruch. Niepewnie podeszłam do nich i przycisnęłam czerwony guzik dzwonka. Po chwili drzwi otworzyła Carolina, czyli obecna żona mojego taty. Dziewczyna była nie dużo starsza ode mnie, przez co traktowałam ją bardziej jak przyjaciółkę, a nie macochę. Jej długie, bląd włosy, upięte były w niezdarnego koka. Ubrana była jak zawsze o tej porze w strój do joggingu. Obcisłe getry podkreślały jędrne wypukłości jej ciała, a biały T-shirt swobodnie spływał po jej idealnej talii. W dłoni miała telefon i słuchawki, z których wydobywała się nieprzyjemna, głośna muzyka. Zauważyłam też, że miała spuchniętą twarz i podkrążone oczy, jakby płakała.
-Nicole! Wendy dzwoniła do twojego ojca i powiedziała nam o wszystkim. Kochanie! - dziewczyna przyciągnęła mnie do uścisku, kątem oka patrząc na Justina.
-Czyli wiesz o Davidzie? - zapytałam mierząc ją wzrokiem. Jej ciało napięło się , a z oczu wypłynęło kilka samotnych łez. Szczerze powiedziawszy Carolina nigdy nie przepadała za Davidem...ze wzajemnością. Kobieta łagodnie potarła moje ramię i pokiwała twierdząco głową.
-Przykro mi.
-Carolino, mogę zostać u was na noc. Chociaż jedną? - współczucie od razu zniknęło z jej twarzy, a zastąpiła je niepewność.
-Ona nie ma wyjścia. - odezwał się głos za mną i dopiero teraz przypomniałam sobie o obecności Biebera. Wyminął mnie i stanął twarzą z kobietą jego wzrostu. Cóż ja byłam niższa... W oczach Caroliny pojawił się błysk zainteresowania.
-A pan to...?
-Komisarz Bieber. - zaśmiałam się w myślach. 'Komisarz', gdyby ktoś nazwał Justina komisarzem nie uwierzyłabym. Odebrałabym to jako głupi, dziecięcy żart. Spojrzałam na mężczyznę, jednak powaga przepełniała go całego. Był dumny z tego co osiągnął i to było widać. Nigdy nie zapomnę jak po wypadku oczekiwałam przyjścia szefa tych wszystkich nudnych glin. Spodziewałam się tęgiego faceta, po czterdziestce, z pączkiem w ręce. Tym czasem do auta wsiadł idealny mężczyzna, o nieskazitelnej urodzie i hipnotyzujących oczach. Carolina posłała Bieberowi spojrzenie pełne ciekawości, jednocześnie gotowe do flirtu i niespokojnie zaczęła stukać paznokciami o wyświetlacz Samsunga.
Muszę się przyzwyczaić, że gdzie tylko postanie noga tego przystojniaka, każda kobieta jest jego...co jest dziwne, bo ja traktuję go neutralnie. To prawda. Jest przystojny. Nawet bardzo. I może kilka razy o nim myślałam, ale traktuję go jak zwykłego gline bez serca, który ma za zadanie rozwiązać moją sprawę. Tylko jako policjanta. Nikogo więcej.
-A więc jest pan policjantem?
"Nie kurwa projektantem mody. Co za typowa blondynka"
-Tak proszę pani.
-Wie pan czemu zabili Davida?
-Nie proszę pani, ale nie wolno mi też o tym mówić. - spokojnie zakończył rozmowę i zwrócił się do mnie - Zostawię już panią, dobrze? Będziemy w kontakcie.
-Jasne. Jeszcze raz dziękuję. - uśmiechnęłam się przyjacielsko i wzięłam od niego torbę z rzeczami, o której zupełnie zapomniałam.
-Do widzenia. - mężczyzna odwrócił się i szybko odjechał z parkingu pod domem.
Rozejrzałam się po wnętrzu tego ogromnego budynku. Jak zwykle zastałam tu wiele zmian. Dawniej karmelowe i beżowe ściany zastąpiła bordowa tapeta w grube pasy. Meble stały w zupełnie innych miejscach. Po wejściu do domu widoczny był duży i nowoczesny telewizor ze stojącymi obok konsolami i dużym, srebrnym pudełkiem na płyty DVD. Ze ścian zniknęły obrazy, a stare wykończenia domu za pewne zajęły miejsce na strychu. Mimo wielu zmian czułam się tu jak w domu. Komfortowo i wygodnie. Swobodnie opadłam na kanapę stojącą na przeciw telewizora i odłożyłam torbę.
-Ja będę leciała. Rozpakuj się i odpocznij. - Carolina posłała mi sztuczny uśmiech i wybiegła z domu, zakładając słuchawki - Ojciec będzie po południu.  - krzyknęła, gdy była już na schodach.
Westchnęłam i powoli wstałam z miejsca, kierując się na górę do swojego pokoju. Byłam na prawdę zdziwiona, gdy zobaczyłam, że w moim pokoju nic się nie zmieniło. Biurko zawalone papierami i książkami jeszcze z gimnazjum i liceum. Plakaty moich ukochanych zespołów i wokalistów, w których bez opamiętania kochałam się. Duży odtwarzacz CD i porozwalane obok płyty. Podarta firanka, na której kiedyś z Wandy huśtałyśmy się i mój 'tajny pamiętnik' leżący wciąż w tym samym miejscu - pod łóżkiem.
-Teraz by mi się taki przydał. - szepnęłam oglądając moje bazgroły. Dawniej pisałam tu o chłopakach, wrednych koleżankach i beznadziejnych rodzicach...dziś mogłabym napisać niezły kryminał na podstawie mojej historii. Odłożyłam zeszyt i powoli usiadłam na wygodnym łóżku wyjmując z torby telefon i słuchawki. Położyłam się wygodnie na łóżku i włączyłam 'True love' P!nk. Całkiem oddałam się muzyce i powoli odpłynęłam do mojego własnego świata, w którym niespodziewanie pojawił się pan Bieber. Dosłownie....po prostu zadzwonił mój telefon. Nie podnosząc się odebrałam go i niezadowolona jęknełam.
-Może przeszkadzam? - Bieber zaśmiał się,  a ja zrobiłam się cała czerwona.
-Nie. Co jest?
-Zawiadomili mnie, że po mieście jeździ nierozważny kierowca łamiący przepisy drogowe.
-A to ma tyle wspólnego ze mną, że...? - przerwałam mężczyźnie.
-Jeździ czarnym Range Roverem. Takim jak próbował panią zepchnąć z drogi.

POV Justin
-Tak, czy inaczej uważam, że takich aut jest dużo.
-Proszę pani. Sprawdzałem to. W naszym mieście właścicieli takich aut jest dwoje, z czego jeden leży w szpitalu.
-Dramatuzuje pan.
-Ja dramatyzuje? - znudzony oparłem się o biurko. Od około pół godziny próbowałem przekonać tą wariatkę, że to ten człowiek mógł chcieć ją zabić, ale ona wciąż stawiała na swoim. Przewróciłem oczami i zerknąłem na zegarek.
- Dobrze, więc załóżmy, że to ten człowiek. W takim razie do czego ja jestem wam potrzebna w tej sprawie?
-Póki co nie możemy namierzyć właściciela, ale może kojarzy pani kogoś ze znajomych z takim autem?
-No nie...niezbyt. Ellen miała kiedyś takie auto...tylko zgniło zielone.
-Nie duży problem przemalować...
-Ale ona je sprzedała.
-Komu?
-Nie wiem.
-Sprawdzimy to. To ta koleżanka z pracy?
-Znajoma.
-Dobrze. Gdybyśmy namierzyli kolesia zadzwonię do pani, żeby spróbowała go pani rozpoznać.
-Nie wiele widziałam, ale dobrze. Do widzenia.
-Do widzenia.
Z ulgą rozłączyłem się i powróciłem do uzupełniania papierów.
-Koleś gadałeś z tą laską dłużej niż ja z moją mamą! - wrzasnął John wpadając do mojego biura. Jęknąłem zdenerwowany i popatrzyłem na niego wrogo. Mimo iż  nienawidziłem tej kobiety czułem z nią pewną więź. Czułem się za nią odpowiedzialny.
-Nie przyznawaj się, że gadasz z mamusią. Inaczej nie zdziwię się jeśli żony nie znajdziesz do czterdziestki.
-Czterdziestka to dobry wiek, a z twoim marudnym charakterkiem oboje zostaniemy starymi panami z kotami.
-Zostawmy koty dla pań. - zaśmiałem się szczerze, odrywając się od wykonywanej pracy. - Czego chcesz?
-Serio jedziesz do jej domu?
-Tak.
-Ale to niebezpieczne.
-Czy ty też jesteś moją matką?!
-Debilu, chodzi mi o to, że nie dostałeś pozwolenia od Ransoma.
-Sam też jestem szefem i tak się składa, że mam pozwolenie od cudownego szefa Biebera. - uśmiechnąłem się, pakując papiery do teczki. Wstałem od biurka i udałem się w stronę wyjścia. - Jadę na lunch? Idziesz?
-Nie. Dokończę wypełnianie tych papierów o wypadku twojej dziuni. - uśmiechnął się, żartobliwie szturchając moje ramię. Pokręciłem w niedowierzaniu głową i wyszedłem z budynku. 
Powoli wsiadłem do auta wypełnionego pustymi pudełkami z McDonald'a i niedopitymi Coca-cola'mi. Prawie codziennie jeździłem tam na śniadania, lunche, kolacje. McDonald był najlepszym rozwiązaniem. Szybko, wygodnie i smacznie...może nie koniecznie zdrowo. Czasem zamawiałem pizze, odgrzewałem coś w domu albo jechałem na chińszczyznę. No cóż nie umiałem gotować, a sprzątanie też nie wychodziło mi za dobrze. Przez cały tydzień gromadziłem te śmieci, a w weekendy trudziłem się z wyciąganiem paczek z pod siedzeń. Dzisiaj też postanowiłem zjeść w rozsławionym McDonaldzie. Zajechałem na parking, wysiadłem z auta i wszedłem do budynku. Po chwili odebrałem zamówienie i usiadłem przy białym stole, rozkoszując się posiłkiem. Pomyślałem, że mimo wszystko powinienem pojechać na dzisiejszy pogrzeb Davida. Chociaż na chwilę. Może dziać się coś podejrzanego. Ktoś może chcieć skrzywdzić Nicole. Duży, srebrny zegar wskazywał 13:30. Szybko wyszedłem z baru i wyjechałem z parkingu. Mijałem kolejne ulice, aż wyjechałem w opustoszałe miejsce, gdzie znajdował się cmentarz. Sceneria jak z horroru. Samotnie stojące drzewa bez liści, stara ścieżka udeptana w błocie, wysokie ciernie owinięte na popękanej siatce odgradzającej groby od gęstego lasu i opuszczona, spalona fabryka broni... Oparłem się o murek przy dużej, otworzonej bramie i wyciągnąłem z kieszeni kurtki upragnionego papierosa. Miałem szczerą nadzieję, że Msza skończyła się już i że żałobnicy jadą już na cmentarz. Czekanie nie było moim ulubionym zajęciem.

Nobody's POV
-Wyglądasz pięknie. - Wendy po raz kolejny przeczesała długie włosy Nicole i uśmiechnęła się do niej troskliwie.
-Nie chcę. To pogrzeb. Nie mam wyglądać pięknie. - dziewczyna westchnęła i powoli wstała z krzesła podchodząc do okna. Dziś wstała wyjątkowo późno, ale i tak nie była wyspana. Całą noc myślała o tych latach spędzonych z Davidem...straconych. Potrząsnęła głową i zaśmiała się gorzko. - Wiem, że powinnam płakać, ale nie potrafię. Wcale za nim nie tęsknie. Zdradzał mnie. Nie wiem nawet co mnie w nim pociągało. Nie mieliśmy nawet wspólnych tematów do rozmów...tylko praca. Widziałam w nim troskliwego człowieka, o dużej inteligencji i poczuciu humoru, tymczasem okazał się idiotą. - Dziewczyna upadła na łóżko i zakryła twarz poduszką.
-Nicole...przestań.
-Wandy, nie broń go! Wiesz, że tak było zdradzał mnie!
-Powinnyśmy iść. - nieśmiały głos ojca dziewczyn, odezwał się zza drzwi. Robert uchylił je i odszedł zostawiając je znowu same.
-Matka będzie? - spytała Wendy wstając z łóżka.
-Mówiła, że tak...z Anthonym. - dziewczyna westchnęła i poprawiła sukienkę, która sięgała za jej kolana. Delikatny, czarny materiał idealnie podkreślał jej talię i faktycznie wyglądała ślicznie. Siostry wyszły z pokoju trzymając się za ręce. Powoli zeszły ze schodów napotykając po drodzę Carolinę, przygotowaną już do wyjścia.
-Pojadę z Wendy. - wyszeptała Nicole.
Dziewczyny wyszły z domu i powoli wsiadły do białego auta.
-Będzie dobrze, nie miej takiej miny. - Wendy posłała towarzyszce zatroskane spojrzenie.
-Czy to głupie, że w dzień pogrzebu przyszłego męża, martwię się o policjanta, który ryzykuje dla mnie życie? - Nie odpowiedziała. Cisza przepełniła samochód, ale Nicole to nie przeszkadzało. Miała mnóstwo spraw do przemyślenia. Czuła się źle z faktem, że Bieber będzie sam w jej domu. Nie chciała, żeby rozglądał się po jego wnętrzu. To był dom, który dzieliła z Davidem. Kiedy będzie już chociaż trochę bezpieczna, zamierza go sprzedać. Kupi nowy dom. Może wyprowadzi się z miasta. Po kilku minutach siostry znalazły się pod małym, starym kościółkiem. Wendy pierwsza wysiadła z auta. W koło było już wielu ludzi. Niektórych Nicole rozpoznawała, inni byli jej zupełnie obcy. Powoli wysiadła z samochodu i skierowała się w stronę kościoła. Przed kościołem spotkała księdza, który miał udzielać ślubu jej i Davidowi. Minęła go z kamienną twarzą, nie zamieniając z nim nawet słowa. Weszła do świątyni i pokornie klęknęła w jej wejściu. Jeszcze pusty kościół budził w niej podziw. Był tak cichy i spokojny. Ludzie powoli zaczęli zbierać się przed wejściem, więc dziewczyna wstała i usiadła w odosobnionej ławce z tyłu. Nie chciała być zauważona. Nie chciała smutku, żalu i sztucznego pocieszania. Chciała mieć to za sobą.
*
-Nicole. A to jest pan Brus Redman.
-Mhm. Miło poznać. Ja...przeproszę na chwilę. - dziewczyna zauważając stojącą już przy samochodzie Wendy, podbiegła do niej i szybko skryła się w aucie. Ta bezsensowna paplanina matki wykończyła ją. Nie rozumiała jak ludzie mogą zawierać znajomości na pogrzebie. Być uśmiechnięci i rozmawiać na przeróżne tematy. 
"-Ej gdzie poznałaś swoją przyjaciółkę?
- Na pogrzebie".
Nicole przewróciła oczami i skierowała błagalny wzrok na siostrę.
-Tak jedziemy. - Odparła wsiadając do środka. - I jak się czujesz?
-Dobrze. - spóściła wzrok na ręce.
-Nicole...to normalne, że nienawidzisz Davida, a mimo wszystko tęsknisz i jest ci przykro. Znam to uczucie.
-Niby skąd? -Wendy nie odrywając wzroku od jezdni, mocniej zacisnęła dłonie na kierownicy.
-Przecież wiesz...Samantha... - Nicole ze smutkiem spojrzała na siostrę. Samantha była najlepszą przyjaciółką Wendy, ale pokłóciły się o chłopaka i Samantha zaczęła publicznie ośmieszać Wendy. Potem okazało się, że Sami choruje na przewlekłą chorobę. Rak doszczętnie ją zniszczył. Wendy nawet nie wiedziała, że dziewczyna jest w szpitalu. Dowiedziała się dopiero o śmierci przyjaciółki.
-Przepraszam.
-To było dawno. Kiedyś zrozumiesz, że gdybyśmy żyli tylko przeszłością nasze życie nie miało by sensu. O to chodzi. Mamy iść dalej, bo nic nie dzieje się bez przyczyny.
Samochód zaparkowały obok znajomego dla Nicole auta. "On tu jest." ta myśl ją pochłonęła. Zaciekawiona poszukiwała wśród tłumu ludzi właściciela srebrnego samochodu. Wreszcie zauważyła go opartego o murek przy wejściu. Ich spojrzenia momentalnie spotkały się, a ona podświadomie uśmiechnęła się. Pewnym krokiem zaczęła iść w jego stronę i po chwili stanęła przed tym wysokim mężczyzną.
-Myślałam, że będzie pan już w moim domu, panie Bieber. - mężczyzna wyrzucił peta i poprawił swoją jeansową kurtkę. 
-Pomyślałem, że może dziać się coś podejrzanego.
-Rozumiem. - kobieta skrzywiła się lekko i odwróciła w stronę idącej do niej Wendy.
-Idziemy?
Nicole uśmiechnęła się przyjacielsko do Justina i razem z siostrą udały się w stronę reszty ludzi. Wszyscy byli zapłakani i smętni. Ten widok dołował Nicole. Stanęła spokojnie z tyłu i obserwowała jak ludzie powoli kładą kwiaty na nagrobku Davida i dławią się własnymi łzami. 
Ceremonia nie trwała długo. Wszyscy zaczęli odchodzić. Patrzyła na tych ludzi z pogardą. Uważali, że wystarczy uronić kilka łez, wybrać się na stypę i wrócić do własnego życia. Ona nie płakała. Stała wciąż w tym samym miejscu i z kamienną twarzą wpatrywała się w duży napis "David Glickman. Dobry doktor i przyjaciel.  Zginął tragicznie". Przyjaciel... doktor... może gdyby żył dłużej na tablicy widniał by także napis "Kochający mąż i ojciec". Uśmiechnęła się smutno, a odchodząc wyszeptała 'Żegnaj'. Zamierzała zapomnieć i żyć dalej. To on z nią skończył. Nigdy nie zostali by przyjaciółmi. Zdradzał ją. Przynajmniej to pozwoli jej zapomnieć o tym człowieku. Ostatni raz pomyślała o jego błękitnych oczach i brązowej czuprynie. Nie chciała go pamiętać. Na pięcie odwróciła się od nagrobku i szybkim krokiem podążyła w stronę auta. W środku była już Wendy. Nawet ona płakała, ale Nicole nie patrząc na to szepnęła do dziewczyny. 
-Jedź. - Wendy przetarła spływające po jej policzku łzy i powoli wykręciła.
-Kim był mężczyzna z którym rozmawiałaś? - powiedziała, gdy były już w drodze do domu. Wspólnie postanowiły, że nie wybiorą się na stypę.
-To policjant prowadzący moją sprawę. 
-Może nie powinnam tego mówić, ale wydawał się być miły. - Nicole prychnęła z pogardą.
-Chyba nie chcesz umówić mnie z policjantem?
-Ja tylko...
-Jest ok. Muszę ci powiedzieć, że jesteś pierwszą osobą, która mówi że wydaje się miły, a nie przystojny.
-Cóż muszę przyznać, że wygląda bardzo dobrze, ale mimo jego kamiennego wyrazu twarzy, widzę w nim coś dobrego. Nie szukaj ideału. Szukaj osoby z którą będziesz szczęśliwa.
-Zawsze pomocna Wendy. - dziewczyna zaśmiała się szczerze i znów z uwagą patrzyła na drogę. 

*
-Jest godzina 17.00. Zapraszamy państwa na informacje radiowe. - skrzeczący głos kobiety wydobył się z głośników nowoczesnego Mercedesa matki Nicole.  Justin powoli zaparkował auto pod domem Davida i Nicole na Watts Street 312, wyłączył radio i wysiadł z auta. Szybkim krokiem podszedł do drzwi wejściowych i niezauważony otworzył je kluczami Nicole. John już dawno powinien zorganizować grupę patrolującą okolicę, więc Justin mógł być spokojny. Zaciągnął zasłony i usiadł na miękkiej, kremowej sofie. Na chwilę włączył telewizor, ale stwierdził, że przez niego jest mniej czujny. Nieco zniecierpliwiony zaczął przemierzać salon. Z ciekawością oglądał każdy zakamarek mieszkania. Dom na pewno nie budził takiego podziwu jak dom pani Isabelli, czy ojca Nicole, ale nie miał nic do zarzucenia. Idealnie urządzone wnętrze oraz eleganckie, drogie i nowoczesne meble zupełnie nie pasowały do dziewczyny, ale za to odzwierciedlały charakter Davida. Justin podszedł do kominka na którym stało kilka zdjęć. Na pierwszym znajdowała się Nicole z rodziną. Wszyscy byli w strojach kąpielowych. Justin podświadomie znalazł na zdjęciu Nicole i z zaciekawieniem przyglądał się jej krągłością. "Jak na małą dziewczynkę wygląda bardzo dobrze."- pomyślał i od razu skarcił samego siebie. Na drugim zdjęciu była Nicole z Davidem. Ona obejmowała go z miłością. Jej oczy lekko iskrzyły, a on... był widocznie zniesmaczony. Miał skrzywione usta, jedną ręką odgarniał sobie brązowe loki opadające na oczy, a drugą trzymał na talii dziewczyny. Wtedy coś oświeciło Biebera. Zwrócił uwagę na kobietę stojącą za Glickmanem. Wydała mu się znajoma. Patrzyła na Davida z nutką rozbawienia. W prawdzie obejmowała jakiegoś mężczyznę, ale to nie on budził jej zainteresowanie. To na Davidzie utkwiła dobrze znany Justinowi wzrok flirtu i miłości. Chyba Justin właśnie dowiedział się z kim pan doktor miał romans. Nie zainteresowany resztą zdjęć wyszedł do kuchni i wyjął z szafki jakieś ciastka. Pomyślał, że gdyby to on obserwował dom w celu zamordowania człowieka na pewno oczekiwałby, że światła będą zapalać się i gasnąć w różnych pomieszczeniach, a na koniec domownicy udadzą się do sypialni spać. Zaczął więc powoli chodzić po jadalni, holu, gabinecie, pokoju gościnnym, aż wreszcie o około dziewiątej wszedł na górę do sypialni Nicole i Davida. Było to chyba największe pomieszczenie w tym domu. Po prawej stronie znajdowała się ogromna garderoba. Wypełniona markowymi torbami, butami, czapkami, dodatkami i niezliczoną ilością ubrań. Uwagę przykuwała biała, długa suknia ślubna. U jej dołu widniały małe diamenciki. Suknia była mocno wszyta w talii, a z tyłu miała duże wycięcie w kształcie serca. Justin nie znał się na sprawach mody, ale stwierdził, że suknia jest idealna. Chłopak wrócił do pokoju i zaczął dalej rozglądać się po jego wnętrzu. Nicole zostawiła otwartą górną szufladę komody przy drzwiach. Z zaciekawieniem zajrzał do jej wnętrza. Stał się jeszcze bardziej zaciekawiony gdy okazało się,  że w jej wnętrzu jest bielizna dziewczyny. Coś szarego i jedwabnego leżało na samym wierzchu. Nie mogąc powstrzymać odruchu Justin powoli podniósł króciutką sukieneczkę, która za pewne więcej odsłaniała niż zasłaniała. Szybko wrzucił ją z powrotem i zatrzasnął szafkę. Podszedł do łóżka i bezwładnie na nie opadł. Znów się rozkojarzył i zdekoncentrował. Nicole była inna niż kobiety z którymi do tej pory miał do czynienia. One patrzyły tylko na jego wygląd, a Nicole zauważała w ludziach coś więcej. Imponowali jej ludzie wytrwali. Tak jak Justinowi. Coś w tej dziewczynie sprawiało że Justin czuł się głupio i zachowywał jak początkujący glina.
W swojej pracy spotkał wiele różnych kobiet. Niektóre były niezłą pokusą, jednak udawało mu się zachować rozsądek. Nigdy nie zaciągał ich do łóżka. Wiedział, że dziewczyny z którymi miał do czynienia mają kłopoty i traktują go jak rycerza na białym koniu, jednak prędzej czy później rycerz straci zbroję a one zauważą kim na prawdę jest - zwykłym policjantem z niezbyt dobrze płatną pensją. Nie miał dużo do zaoferowania. Nie umiał praktycznie nic.
Tylko jeden raz. Raz Justin nie użył swojego instynktu samozachowawczego i zdarzyło się. Ona rozpoczynała karierę piosenkarki i próbowała pozbyć się nachalnego i agresywnego fana, a on dopiero zaczynał swoją pracę w policji. Miał jej pilnować i ...zaiskrzyło. Był w niej totalnie zakochany przez nie cały miesiąc, bo po tym okresie rzuciła go. Pozostawiła w zapomnienie. Dostał bolesną nauczkę i od tej pory nie pakuje się w takie bagno. Teraz też nie miał zamiaru przekroczyć swojej granicy.
Justin zgasił światło w sypialni i ostrożnie usiadł na łożku. Zrezygnowany wpatrywał się w ścianę i myślał o Nicole. Dziewczyna pociągała go tak bardzo, że musiał ze sobą stoczyć wewnętrzną walkę by ją zostawić. Chciał zobaczyć znów jej oczy i wpaść w jej pułapkę. Znał ją krótko i dlatego bardzo dziwiło go, że tak bardzo związał się z nią.
W pewnym momencie od drzwi wejściowych Justin usłyszał głuche stuknięcie. Szybko wyjął broń i ostrożnie przeszedł na korytarz. Rozejrzał się, ale przez panującą w domu ciemność nie widział praktycznie nic. Jedynie przez niewielkie okienko w holu wpadało odrobinę światła z ulicy. Usłyszał jak na dole ktoś skrobie w drzwi, które po chwili uchyliły się z trzaskiem. Justin nie miał wątpliwości. Wycelował broń w oprawcę i zaczął powoli schodzić po schodach. 
-Policja! Stój, bo strzele! - krzyknął, gdy był już na najniższym stopniu. Postać poruszyła się niespokojnie i szybko uniosła obie ręce do góry. W jednej trzymała duży worek, a w drugiej metalowy włom, dzięki któremu weszła do domu. Zszedł z ostatniego stopnia i ujrzał sylwetkę mężczyzny. Nieznajomy wycofał się do tyłu i rzucił do szalonego biegu przez ogród. Justin wypadł za człowiekiem na podwórko i strzelił dwa razy. Postać runęła na ziemię i zaczęła krzyczeć z bólu. Justin powoli podszedł do postaci i wyjął odznakę. 
-Komisarz Bieber. A pan?
Z daleka zauważył, że podchodzi do niego John i kilku innych policjantów. Widział też jak Marcus dzwoni na pogotowie i zabawnie gestykulując opowiada o wypadku. 
-G-gill J-jones. - wyjąkał mężczyzna łapiąc się za krwawiącą nogę. 
                                                                          ~*~
A więc oto mamy 5 rozdział "Lottery". Spodziewaliście się takiego zakończenia? Powiem wam, że nawet ja się nie spodziewałam, bo rozdział miał się skończyć zupełnie inaczej. :P
Chciałabym was na wstępie przeprosić, że nie dodałam rozdziału na czas.
Przyczyny:
1.Rozumiem, że możecie być na mnie z tego powodu źli, ale nie rozumiem dlaczego przelewacie te złości na anonimowe pytania na asku i piszecie do mnie na pocztę wiadomości zacytuję:
"Oddaj bloga komu innemu. Skoro pomysł jest świetny, a jest. A ty nie masz czasu. Niech robi to kto inny."
To mnie zraniło. To mój pomysł i wydaję mi się, że ktoś inny pisałby zupełnie inaczej.
2.Przyznam też, że miałam doła. Chciałam się poddać i nie tylko przez te wiadomości. Na szczęście mam cudownych przyjaciół, którym dziękuję za wiarę we mnie. 
P.S. szczególne pozdrowienia dla N.Zuby, Patryka, Dominiki, Bartka, Natalii i kilku osób z Twittera :D 
3. Koniec półrocza. Poprawy, zaliczenia i dużo nowych sprawdzianów.
4. Czasami też muszę pomyśleć nad rozdziałem, bo pisanie rozdziałów o takiej długości nie zajmuje dwóch dni.

 Nie bójcie się publicznej opinii i napiszcie komentarz. To dzięki nim się nie poddaje i zachęcają do pracy. A więc:
CZYTASZ=KOMENTUJESZ