wtorek, 3 czerwca 2014

Eleven.

Wybrałam złą drogę, raz czy dwa
Lecz wywalczyłam ją krwią i ogniem
Złe decyzje, w porządku
Witaj w moim żałosnym życiu
P!nk - F**kin' perfect

POV Nicole:
Słońce powoli chowało się zza blokami otaczającymi miejski szpital Lenox Hill Hospital. Z westchnieniem zamknęłam kartę pacjenta, niestarannie położoną na biurku. Jak na pierwszy dzień w pracy, po dość długiej nieobecności był to... spektakularny powrót. Kilka operacji, przy których asystowałam, kilka obchodów i nowy lekarz zajmujący miejsce Davida. Jeremy miał ponad trzydzieści lat. Był atrakcyjnym mężczyzną po rozwodzie...czego dowiedziałam się od słynnej szpitalnej plotkary Kate Winson. Wieści szybko rozeszły się po budynku, a mężczyzna sam za pewne nie wiedział jak ciekawy może być jego życiorys...
Powoli odłożyłam kartę na recepcji i udałam się do wyjścia.
-Idziesz już Nicole? - odwróciłam się słysząc znajomy głos i przystając.
-Tak Nick. Już dawno skończyłam zmianę.
-Dziwię się, że w ogóle zdecydowałaś się wrócić...po tym wszystkim.
-Musiałam coś ze sobą zrobić. Odnaleźć się w tym wszystkim...chociaż spróbować.
-Podwiozę cię.
-Nie. Poczekaj na Kate. - uśmiechnęłam się porozumiewawczo co chłopak odwzajemnił.
Nie czekając na odpowiedź bruneta, szybko opuściłam budynek. Zimny wiatr od razu uderzył w moje zmarznięte i drżące ciało. Tego dnia tylko praca trzymała mnie przy życiu. Byłam już tak zmęczona, że ledwie trzymałam się na nogach, ale nie była to nowość jeśli chodzi o moją pracę. Każdy dzień był taki sam. Wczesna pobudka, śniadanie, autobus, praca, lunch, znów praca, metro... właśnie. Metro. Rozglądając się w koło szybkim krokiem udałam się w stronę stacji. Po paru minutach stanęłam wśród spoconych kibiców, krzyczących dzieci, całujących się par i starszych pań z ogromnymi torbami. Siwy mężczyzna ubrany w błękitną bluzkę z napisem "Chelsea" podszedł do mnie i co jakiś czas tracąc równowagę i jąkając się, zaczął pytać o godzinę. Alkohol obecny w jego ciele co jakiś czas dawał o sobie znać i mężczyzna wybuchał gromkim śmiechem. W końcu kilku równie zadowolonych przyjaciół odciągnęło go i wspólnie wsiedli do nadjeżdżającego pojazdu. Tysiące ludzi przewijało się w koło, a kiedy zauważyłam tłum ludzi wpychających się do środka, zrezygnowana usiadłam na ławce. O wiele bardziej wolałam poczekać kilka minut dłużej i uniknąć kontaktu z nieznajomymi. Nie był to problem, bo transport metra wyróżniał się wysoką częstotliwością kursów i zapewniał dość wysoki standard podróży. 
Czerwone metro gwałtownie zatrzymało się. Wstałam z ławki i szybko wcisnęłam się do środka. Nie byłam pewna, czy było tu mniej ludzi, niż w poprzednim pojeździe, ale ominął mnie chociaż kontakt z napalonymi kibicami. Stanęłam opierając się o rurkę i poszukując wzrokiem pustego miejsca. Wszędzie były one jednak zajęte, więc moje zmęczone nogi zmuszone były do wysiłku. Na przeciw mnie siedziała mała dziewczynka z zainteresowaniem wpatrująca się we mnie. Jej bląd kucyki zabawnie podskakiwały, a błękitne oczy co jakiś czas przenosiły wzrok z mojej postaci na szybę przy wejściu. Nie zwróciłoby to mojej uwagi jednak wzrok dziewczynki z każdą chwilą wydawał się coraz bardziej przerażony. Nie rozumiejąc o co chodzi powoli odwróciłam głowę w tamtym kierunku. Powoli, jakby obawiając się czekającego na mnie zabójcę...jednak to co zobaczyłam mogłabym spokojnie uznać za straszniejsze, ale przede wszystkim za nienormalne. Za ciemną szybą stał prawie niewidoczny David. Jego wzrok pełen przerażenia, frustracji i gniewu utkwiony był we mnie. Jego dłonie ułożone były na głowie. Chłopak odwrócił się bokiem i opuścił ręce, ukazując ogromną ranę w głowie. Krew spływała po jego jasnych dłoniach i brudziła całe jego ciało.
David nie żył, a ja byłam w metrze. W ciemnym, podziemnym tunelu, zmęczona po całym dniu pracy. Jednak to co zobaczyłam wydawało się takie prawdziwe, a człowiek stojący po drugiej stronie chciał mnie ostrzec. Przestraszona podbiegłam do drzwi i nie wiedząc co robić zaczęłam w nie uderzać błagając by ktoś wypuścił mnie stąd. Była to chyba najgłupsza rzecz na jaką mogłam się zdecydować, tak na prawdę wiedząc, że metro nie ma możliwości zatrzymać się w środku tunelu. Nogi z każdą chwilą zaczynały drżeć coraz mocniej, a mój głos powoli załamywał się. Bez żadnego ostrzeżenia, moje ciało osunęło się na podłogę, a po uderzeniu z zimną posadzką przed oczami widziałam tylko otaczającą mnie ciemność. Dławiąc się łzami...zemdlałam.

*


Powoli otworzyłam ciężkie jak stal powieki i rozejrzałam się w koło. Ciemne niebo przyozdobione dużym księżycem zwisało nade mną, a pojedyncze gwiazdy idealnie widoczne, po chwili zasłonięte zostały przez twarz nieznajomego stojącego obok. Zdenerwowana poderwałam się do pozycji siedzącej i poprawiłam swój sweter. Co dziwne byłam na przystanku pod moim blokiem, co znaczyło, że nieznajomy przyniósł mnie tu ze stacji, a w dodatku wiedział gdzie mieszkałam!
Były więc trzy opcje kim mógł być:
a) policjantem od Justina;
b) policjantem od Harrego lub
c) moim zabójcą.
Nie wiele myśląc szybko wstałam i zaczęłam uciekać nie oglądając się za siebie. Kroki po chwili ucichły, a ja odetchnęłam z ulgą i wbiegłam do klatki. Nie myślałam już o schodach pożarowych i cichym wejściu do domu. Nie powstrzymując dłużej cisnących się do oczu łez, pokonywałam kolejne piętra, co jakiś czas potykając się o własne nogi. Mijając siedzących wciąż w tym samym miejscu policjantów zostałam przywitana zabójczym spojrzeniem, na które nawet nie zwróciłam uwagi. Jak szalona wpadłam do mieszkania i z impetem zatrzasnęłam drzwi. Oparłam się o ścianę i odetchnęłam kilka razy. Potrzebowałam odpoczynku. Otarłam zmęczone oczy i wyprostowałam się. Prysznic. To zawsze pomaga. Zaczęłam więc iść do łazienki, jednak mój wzrok przykuła cienka firanka falująca na wietrze. Byłam prawie pewna, że zamykałam okno... Powoli cofnęłam się do tyłu i przestraszona miałam zamiar iść po policjantów za pewne nudzących się na korytarzu. Kilka kroków do tyłu i moje ciało napotkało coś twardego...Coś to złe określenie...to był KTOŚ. W zupełnym szoku, szybko odwróciłam się w stronę "gościa" i zamachując się uderzyłam go w twarz...
W momentach takich jak ten załamuje się swoją inteligencją...bo gdyby to był zabójca...co dałoby mi uderzenie z liścia?
Przede mną stał nikt inny, jak Justin Bieber. Jego beznamiętna twarz i puste spojrzenie natychmiast przeraziło mnie. Odruchowo zrobiłam krok w tył i spuściłam głowę. 
-Ja przepraszam Justin, nie chciałam...myślałam, że to...
-Nic nie szkodzi. Przyszedłem ci tylko powiedzieć, że...
-Nie Justin. To ja chcę ci powiedzieć, że przepraszam cię. Przepraszam, bo wiem, że chciałeś dla mnie jak najlepiej. Chciałeś mnie chronić, a ja okazałam brak zrozumienia...i przepraszam.
Chłopak przysunął się bliżej i przez jedną zdumiewającą chwilę myślałam, że ma zamiar mnie pocałować, jednak gwałtownie zrobił krok w tył i zażenowany odchrząknął.
-Przyszedłem powiedzieć ci, że...musisz ze mną jechać do szpitala.
-Dopiero wróciłam z pracy. - powiedziałam ze smutkiem, unikając wzroku Justina.
-Nie. Do Mount Sinai Hospital.
-Po co? - policjant westchnął i popatrzył prosto w moje oczy.
-Ellen Fontaine. Cztery dni temu zaginęła, a dziś...została znaleziona z nożem wbitym w brzuch.
Potrząsnęłam głową i przycisnęłam dłoń do ust, będąc w kompletnym szoku.
-Czy o-ona...? - wyjąkałam ze strachem, czując jak kolejna dawka emocji znajduje miejsce w moim małym ciele.
-Nie. Jej stan jest ciężki, ale żyje.
-Dobrze. Jedźmy. - bez zbędnej gadaniny wyszłam z mieszkania, czekając na chłopaka. Kiedy byliśmy już na dole odwróciłam się i z uśmiechem wsiadłam do jego auta...z udawanym uśmiechem...
-Dlaczego nie poczekałeś pod mieszkaniem? - nie odpowiedział...jakby sam zastanawiając się nad odpowiedzią.
W samochodzie poczułam się, jakbyśmy wrócili do dnia, gdy zobaczyliśmy się po raz pierwszy.  Kiedy on był policjantem o kamiennej twarzy, a ja otumanioną ofiarą. Nie mówił nic. Wpatrywał się w drogę i unikał mojego spojrzenia. Co robił przez te kilka dni? Z kim przebywał? Czy myślał o mnie równie mocno jak ja o nim? Czy w ogóle o mnie pomyślał?
Szpital w którym znajdowała się Ellen był o wiele dalej niż miejsce naszej pracy. Wiedziałam więc, że podróż wiąże się z nocą spędzoną w Mount Sinai Hospital.
Kiedy wysiedliśmy z samochodu, Justin odszedł zostawiając mnie zupełnie samą. Nie wiedziałam gdzie poszedł, ale kobieca duma nie pozwoliła mi nawet zapytać chłopaka co mam robić. Powoli weszłam na schody, z nadzieją, że chłopak wróci się. Jednak gdy odwróciłam się jego nie było już nawet na parkingu pod budynkiem. Ze skwaszoną miną weszłam do środka i podeszłam do recepcji. Szczupła kobietka, kręciła się na skórzanym fotelu i z rozbawieniem rozmawiała przez telefon. Na brudnym blacie stał kubek z kawą, a w rogu sterta papierów i teczek.
-Zaczekaj, zaczekaj Luck. Zaraz oddzwonię. - wybełkotała do telefonu i z uśmiechem odwróciła się w moją stronę. - Dzień dobry. W czym mogę pomóc?
-Dzień dobry. Gdzie leży Ellen Fontaine?
-Ellen Fontaine? - zapytała powoli przeglądając dane w komputerze. -Pani Ellen leży w sali 220. Trzecie piętro, po prawej stronie
-Dziękuję. - odpowiedziałam, odchodząc od recepcji. 
Minęłam windę i powoli weszłam na schody. Potrzebowałam trochę czasu. Nie miałam siły zmierzyć się z tym wszystkim. Każdy stopień wydawał się coraz wyższy, a jego pokonywanie stawało się coraz trudniejsze. Wreszcie, kiedy doszłam na trzecie piętro...stchórzyłam. Stanęłam na środku korytarza i nie szukając pomocy w odnalezieniu sali 220 usiadłam na czarnym krześle w poczekalni.
Ellen Fontaine...Kim była Ellen? Dziewczynę poznałam w dzieciństwie. Jej rodzice byli okropnie bogaci, a Ellen żyła w przepychu i wszystko zawsze układało się po jej myśli. Nie lubiłyśmy się. Nasze rodziny zdawały się rywalizować, a my przechwyciłyśmy to i w szkole zawsze ze sobą konkurowałyśmy. Jednak w życiu Ellen nadeszła zmiana. Jej rodzice zmarli w wypadku, a Ellen zmieniła się. Stała się samotna...i biedna. Nie miała nikogo, kto mógłby się nią zająć i miała iść do sierocińca. Pewnego deszczowego dnia zauważyłam Ellen opartą o płot swojego domu i głośno płaczącą. Nie było szansy, aby zatrzymała swój dom - jedyne miejsce przypominające jej o rodzinie. Zrobiło mi się jej okropnie żal. Zaprosiłam ją do nas do domu. Spędziłyśmy kilka godzin pijąc gorącą czekoladę, śmiejąc się, gadając, tańcząc... zaprzyjaźniłyśmy się. Z czasem stałyśmy się jak siostry i z nadzieją błagałam mamę, żebyśmy przygarnęli Ellen, ale nie zgodziła się... Dziewczyna wymykała się z domu dziecka i spędzała u mnie nawet kilka nocy pod rząd. Tak na prawdę każdy o tym wiedział, ale nam wydawało się, że trudno się tego domyśleć. Ellen wiedziała o mnie wszystko, a ja wszystko o Ellen...
Kiedy zaczęłam pracę w Lennox Hill Hospital znów spotkałam Ellen. Wciąż utrzymywałyśmy bliski kontakt, ale miałyśmy tak wiele do obgadania, że nigdy nie rozmawiałyśmy o studiach. Ellen tak samo jak ja była młodą pielęgniarką. W tym samym czasie skończyłyśmy kursy i zostałyśmy asystentkami przy operacjach. Ellen była na tyle ambitna, że wcześniej skończyła jeszcze studia lekarskie! Z wyróżnieniem, ale zawsze obawiała się pracy w swoim zawodzie. Dziewczyna była ode mnie starsza o zaledwie kilka lat, a jej kariera rozwijała się w zabójczo szybkim tempie. To ja namówiłam ją aby zaczęła pracować jako doktorka...
Patrząc więc na przebieg naszej przyjaźni każdy zapytałby, czemu nie przyjaźnię się już z Ellen Fontaine. Odpowiedź jest prosta: nie mam pojęcia. Ellen odsunęła się ode mnie. Kiedy podchodziłam do niej z uśmiechem, odchodziła obrażona, gdy do niej mówiłam, udawała, że nie słyszy, kiedy stała z innymi, a ja do nich podchodziłam, przewracała oczami, unikała mojego spojrzenia i milkła. Nie było sensu pisać, dzwonić, krzyczeć... była głucha na moje prośby...a ja nie wiedziałam co zrobiłam nie tak... 
Teraz ta myśl mnie przerastała...A jeśli... Jeśli już nigdy nie dowiem się, co Ellen miała mi do zarzucenia? Czemu mnie znienawidziła?
-Dzień dobry. Kogo pani szuka? - z myśli wyrwał mnie gruby głos, starszego mężczyzny.
-Umm dzień dobry, Ellen Fontaine. Sala 220.
-Ohh. Przykro mi, ale pani Ellen jest w złym stanie i wpuszczamy do niej tylko rodzinę.
-Ale ona...nie ma rodziny.
-Przykro mi proszę pani, ale jeśli nie jest pani z rodziny nie mogę pani wpuścić.
-Ja...rozumiem. - z westchnieniem opuściłam głowę i pozwoliłam odejść mężczyźnie.
Ciężkie powieki zaczęły sklejać się i wiedziałam, że za moment usnę, ale zrezygnowana nawet nie próbowałam przezwyciężyć snu... Opadłam na plastikowe krzesło i ze spokojem zasnęłam, a niespokojny sen przejął kontrolę nad moim ciałem.

POV Justin:
-Jak to nic nie znaleźliście w jej mieszkaniu? A kontakty? Przejrzeliście kontakty John? - ze złością kopnąłem kamień leżący na ścieżce. Ta sprawa jest nienormalna. Nic się ze sobą nie łączy i wszystko jest okropnie zawikłane. Na prawdę miałem cichą nadzieję, że to panna Ellen okaże się naszą zabójczynią, ale wszystko wskazuje, że to nie ona.
Stałem ze skrzyżowanymi na piesiach rękoma i co jakiś czas rzucałem kilka przekleństw pod nosem. Głos Johna umilkł i wiedziałem, że czeka na to co powiem, ale ja nie wiedziałem co mam powiedzieć. Stałem za szpitalem i jak jakiś tchórz ukrywałem się przed kobietą, którą ubóstwiałem. Nie wiem czy ją kochałem, bo nawet nie wiedziałem czym jest miłość... ale pragnąłem by była ze mną. Ukrywałem się przed kobietą, którą przez trzy dni obserwowałem z bezpiecznej odległości, jednocześnie zdradzając...
-Justin. Przestań o tym myśleć. Przecież nie jesteście nawet w związku. Nic was nie łączy. To tylko praca, rozumiesz? - odezwał się John, jakby czytając w moich myślach.
-Ja...sam już nie wiem. Po prostu...to było głupie.
-Wiem Justin, ale to już było. - powiedział z westchnieniem. - Po prostu tam idź, ok? My damy sobie radę.
Chłopak rozłączył się, a ja schowałem telefon. Przedzierając się przez ciemność panującą w koło doszedłem pod drzwi szpitala i rozejrzałem się w koło.
Pewnie zastanawiacie się gdzie byłem przez te trzy dni? Tiaaa. Ja też się zastanawiam.

*flashback*
-Justin! - krzyknął głos za mną. - Stary! Gdzie byłeś!
Odwróciłem się w stronę Johna i posłałem mu głupie spojrzenie, pomieszane z gniewem, nienawiścią i smutkiem.
-Odwal się. - palnąłem i zacząłem rozwalać papiery w poszukiwaniu choćby jednego papierosa.
Chłopak nic nie mówiąc podszedł do biurka i położył na nim jednego z moich ulubionych. Potem popatrzył na mnie podejrzliwie i wyszedł z gabinetu. W momentach takich jak ten na prawdę nie rozumiałem czemu miałem wyższe stanowisko. Czemu Glickman zaufał właśnie mi?...
John wyszedł z pokoju, a ja westchnąłem głęboko zaciągając się papierosem.
Nie rozumiałem swojej reakcji. Nie wiedziałem co ze mną. Dziwne uczucie przejęło nade mną kontrolę i nie rozumiałem czemu nie mogę zapanować nad emocjami. To nie było tylko to, że mnie uraziła. To nie była duma...raczej poczucie niedowartościowania. Może świadomość o bezsensowności pewnych działań? A może po prostu samotność...
Zdenerwowany wyrzuciłem niedopałek i szybko wstałem z fotela. Musiałem stąd wyjść. Chwyciłem wiszącą przy wejściu kurtkę i wybiegłem z budynku. Dobrze wiedziałem gdzie pojadę...
Mijałem przykryte ciemnością miasto i powoli oddalałem się od centrum. Szybko znalazłem się pod ogromnym budynkiem z szyldem "Khail" błyszczącym już w oddali. Był to jeden z najlepszych klubów nocnych w mieście, który jak nietrudno się domyślić, prowadzony był przez słynnego Khaila. Zaraz zapytacie, czy jako policjant powinienem być w takim miejscu. Cóż czasem trzeba poznać swojego przeciwnika w grze, a do "Khaila" przychodził chyba każdy, wliczając również bandytów, gwałcicieli i zabójców...powiedźmy.
-Justiiin! - wrzasnął wytatuowany murzyn, prowadząc mnie do baru. - Dawno cię nie było. Niech zgadnę masz jakiś problem? Ohh Justin! Przychodzisz do mnie zawsze z samymi problemami! - wrzasnął Khail udając obrażonego i grzebiąc w kieszeni. - Masz zapalimy sobie. - wrzasnął próbując zagłuszyć muzykę i podając mi starannie skręconego szluga.
Przez ciało przeszedł dziwny dreszcz, a twarz sama skrzywiła się patrząc na używkę w jego dłoni.
-Co jest stary już nie palisz?
-Nie to. Wole...coś bardziej...
-Zdrowego? Bracie żaden papieros nie jest zdrowy, nie daj sobie wcisnąć tego kitu. Ten jest po prostu...trochę silniejszy.
Westchnąłem głęboko i chwyciłem papierosa. Po chwili w mojej dłoni znikąd pojawił się kieliszek z żółtą wódką i kilka piw ustawionych obok. Kilku "ciemnych" mężczyzn stanęło w koło i zaczęło śmiać się, podchodząc do Khaila i zagadując go.
-Będę leciał Bieber. Wiesz, gdzie mnie znaleźć gdyby coś. - krzyknął i potykając się udał się za mężczyznami.
Oparłem się wygodniej o krzesło i wypiłem kolejny kieliszek alkoholu. Po całym ciele rozszedł się gorzki, przyjemny posmak. Papieros palący się w dłoni oparzył swoim końcem mój palec i odruchowo został upuszczony na błyszczące kafelki. Przygniotłem go końcem buta i znów chwyciłem kieliszek domagając się dolania napoju. Wypiłem już dość sporo i czułem, że obraz powoli staje się nie wyraźny, a myśli stają się niejasne. Nagle zza rogu wyłoniła się postać niskiej, szczupłej kobiety. Z uśmiechem podeszła do baru i utkwiła na mnie swój nieobecny wzrok. 
-Heeej. Jesteeem Jasmine. - przeciągnęła zabawnie, wyciągając w moją stronę szczupłą dłoń. 
-Justin. - odowiedziałem, niezgrabnie przyciągając ją do siebie.
Dziewczyna opadła na moje kolana i zaczęła chichotać, a jej śmiech po chwili przerodził się w uporczywe kaszlenie.
-Chyba za dużo wypiłam. - wybełkotała przerywając kaszel i siadając na krześle obok.
Chwile wpatrywała się w bar, po czym spojrzała na mnie, a właściwie na szklaneczkę, którą trzymałem w ręce. Ja też za dużo wypiłem i alkohol, co jakiś czas dawał o sobie znać.
Mimo to razem z Jasmine wypiliśmy jeszcze kilka kieliszków, po czym wstaliśmy i chwijenym krokiem weszliśmy na parkiet.
Moja partnerka owinęła swoje dłonie wokół mojej szyi i zaczęła powoli tańczyć, mimo iż muzyka na sali była dynamiczna i głośna.
-Justin... - jęknęła, po czym z jej ust uszło dziwne westchnięcie. Laska była porządnie wstawiona, albo nienormalna, bo po chwili zaczęła niezdarnie zdejmować swoją sukienkę. Chwilę stałem wpatrując się w nią i wybuchając męczącym śmiechem, po czym znów złapałem ją w talii i poprowadziłem na schody.
-Nie musimy tego robić na środku. - szepnąłem, łapiąc ją za tyłek.
Jasmine pisnęła i stanęła na palcach całując mnie w policzek. Po chwili razem weszliśmy do sypialni Khaila. Dopiero tam mogłem się jej przyjrzeć. Dziewczyna wydawała się być młodsza ode mnie. Jej bląd włosy idealnie podpięte w koka, teraz sterczały w różne strony, a jej makijaż był całkiem starty. Ubrana była w krótką czarną sukienkę z czerwonym paskiem i wyglądała trochę tak, jakby uciekła z balu maturalnego.
Jasmine szybko zdjęła buty i wskoczyła na łóżko. Nie wiedząc czemu w jej jasnych błękitnych oczach, zobaczyłem duże, zielone oczy Nicole, jej krótkie, bląd włosy, wydały się tak podobne do długich i gęstych włosów Nicole. Cała jej uroda, zachowanie, śmiech... wydały mi się, mimo absurdalności, tak podobne do Nicole... i nagle w jednym momencie zapragnąłem ją mieć... Nasze usta złączyły się, ale pocałunek jaki dała mi Jasmine, był łapczywy i gorzki od alkoholu... Dziewczyna upadła na łóżko i zaczęła szeptać coś pod nosem. Po czym szybko zdjęła swoją sukienkę i od niechcenia chwyciła mój biały T-shirt usiłując go ściągnąć. Po skończonej czynności chwilę wpatrywała się w mój tors po czym łapczywie chwyciła moje spodnie i z ogromną satysfakcją zaczęła je zdejmować...
Zapytasz "Zrobiliście to?!"... A ja ze smutkiem odpowiem: "Niestety." Pamiętam tylko, że równie szybko jak weszliśmy do pokoju, wyszliśmy z niego. Jasmine bowiem po zakończonym stosunku, przypomniała sobie, że ma chłopaka. Co więcej przyszła tu z nim. W tamtym momencie wydała się być totalną wariatką. Zaczęła latać po pokoju i wypowiadać przeróżne przekleństwa. Była zawiedziona, zła i smutna, ale ja nie czułem się lepiej. Patrzyłem na nią i zastanawiałem się, jak mogłem pomylić ją z Nicole. Jak w ogóle mogłem widzieć w niej, tak idealną kobietę. Potem zdałem sobie sprawę jak dziecinnie się zachowałem. Wykorzystałem ją, bo nie mogłem mieć tego co chciałem...bo byłem samotny i zły...bo byłem znowu starym Bieberem.
Po skończonej rozmowie z Jasmine, zgodziliśmy się zapomnieć o całym tym zajściu. Jak gdyby nigdy nic wyszliśmy posępni z pokoju i rozeszliśmy się w swoje strony...
Byłem prawie pewien, że gdyby szatynka dowiedziała się o mojej "zabawie" nigdy więcej nie odezwałaby się do mnie, a ja straciłbym ją raz na zawsze... Ale czy po skończonej  sprawie Nicole i tak nie odejdzie? Prędzej czy później muszę być na to przygotowany.
Obserwowałem jak Jasmine znika w tłumie i z zadowoleniem podbiega do swojego chłopaka. Mężczyzna wydał mi się znajomy. Jego wysoka i zgrabna sylwetka, kręcone włosy i para zielonych oczu błyszczących nawet w ciemności...Harry Styles...
Niezgrabnym krokiem minąłem chłopaka, trącając jego ramie i z satysfakcją wychodząc z lokalu...
Stając na parkingu rozejrzałem się w koło i wyjmując papierosa udałem się do auta. Wsiadając do środka poczułem nagłe szarpnięcie w tył i uderzenie w brzuch. Zaśmiałem się głośno w twarz Harrego i z podwojoną siłą uderzyłem go w twarz. Z jego nosa popłynął strumień krwi, a ja uśmiechając się szyderczo wsiadłem do auta i nawet nie patrząc na chłopaka odjechałem z piskiem opon...

Tak zakończył się pierwszy dzień...Kolejne przebiegały podobnie, z wyjątkiem spotkań z Harrym i jego dziewczyną...ani żadną inną.
Noce spędzałem mocno pijany u Khaila, a budziłem się w przeróżnych miejcach, z czego ogromna wanna wypełniona żelkami, była chyba jednym z najdziwniejszych...
Ranki spędzałem za biurkiem. Po skończonej papierkowej robocie, nawet bez śniadania jechałem pod dom Nicole i spędzałem tam kilka godzin w zasadzie obserwując zasłonięte okno. Co jakiś czas pomiędzy godziną dziesiątą, a dwunastą Nicole kilka razy podchodziła do okna i miałem wrażenie jakby patrzyła na mnie. Po chwili jednak chowała się i znów zdawało mi się, że to tylko mój zakochany umysł płata mi figle...bo w końcu był zakochany?...Prawda?


Ahh i czas na tłumaczenie...
Moi drodzy ogromnie przepraszam za tak duże opóźnienie, ale jak wiecie rok szkolny kończy się i dopiero korzystając z mojej choroby miałam czas na napisanie rozdziału. Nie jest za dobry, ale jest haha. (W wakacje to wszystko nadrobię...)
Kolejna sprawa wygląda tak. 
Do mojego bloga dostęp ma każdy i nie ukrywam, że dużo osób o nim wie. Mówiąc otwarcie, to cholernie trudne zabierać się za TE sceny wiedząc, że ludzie z twojej klasy je czytają. Dlatego otwarcie proszę
JEŚLI JESTEŚ MOIM ZNAJOMYM OPUŚĆ TĘ STRONĘ (z wyłączeniem Dominiki i Natalii)
A no i notka od autorki nie obędzie się bez podziękowań! Jesteście wyjątkowi i wspaniali! Dziękuję wszystkim, którzy komentują! Dziękuję za miłe słowa na tt czy asku! Dziękuję, że dołączyliście do grupy na stronie i że wpisaliście się do listy informowanych! Po prostu dziękuję, że jesteście! To wy zachęcacie mnie do dalszej pracy! Kocham was!