sobota, 26 października 2013

One.

    POV Nicole:
Jak to możliwe , że moje życie jest aż tak beznadziejne, że wszystko co zaplanuje zawsze się nie udaje , a osoby , które mnie "kochają" odchodzą...? 
   Siedziałam na łóżku , nie mogłam wydusić z siebie słowa. Czułam się beznadziejnie , podeszłam do lustra i od razu tego pożałowałam. Wyglądałam okropnie. Rozmazany makijaż, podkrążone oczy, czerwone wypieki i rozczochrane włosy. Gapiłam się w swoje odbicie w ogóle nie rozumiejąc co stało się tu przed 10-cioma minutami. Kiedy powoli to do mnie zaczynało docierać z moich oczu mimowolnie znów zaczęły lecieć łzy. Czułam okropny ból w klatce piersiowej i nie miałam dłużej siły stać. Wróciłam na łóżko, gdy nagle do pokoju wrócił David. Jak szalony rzucił się do szafy,wyciągnął walizke i zaczął wrzucać do niej swoje rzeczy. Na pewno nie uronił nawet jednej łzy. Jego twarz była jak zwykle niezkazitelnie czysta.Wpatrywałam się w niego nie miejąc odwagi odezwać się pierwsza. Mieszkaliśmy ze sobą dopiero rok, ale byłam przekonana ,że nasz związek idzie w dobrym kierunku i na pewno nie spodziewałam się rozstania, nie tydzień przed zaplanowanym ślubem ...W tym momencie myślałam tylko co zrobiłam źle. Czy chodziło o mój młody wiek? Może o wcześniejsze problemy? A może Davidowi pszeszkadzało moje wiecznie męczące usposobienie? O co do cholery mu chodziło...?
-David...czy jesteś pewien...,że chcesz to wszystko skończyć? -odezwałam się niepewnie i bardzo cicho,a gdy po chwili nie odpowiedział obawiałam się, że może nie usłyszał mnie.
-Nicole - wypowiedział moje imie tak sucho,że od razu pożałowałam,że w ogóle się odezwałam - ile razy mam ci powtarzać,że to koniec! - wyminął mnie, chwycił płaszcz leżący na sofie za łóżkiem, wziął walizke i bez słowa wyszedł,tak jakby chciał uniknąć jakichkolwiek pytań i odpowiedzi.
W nagłym przypływie gniewu zerwałam z łóżka pościel i rzuciłam w róg pokoju. Potem wzięłam małą torebkę Prady, założyłam sweter i wybiegłam z domu z telefonem w ręce. Nawet nie wiem czy David był jeszcze w domu, ale zdawało mi się, że było za cicho na to by tam był. Mimo wszystko zamknęłam drzwi na klucz. Gdy tylko wyszłam na zewnątrz uderzył mnie blask wrześniowego, zachodzącego słońca. Nie bardzo wiedząc dokąd pójść, zaczęłam iść w strone parku. Czułam na sobie spojrzenia tych wszystkich ludzi pszechadzających się po jedynej spokojnej części miasta, ale nie zwracałam na to większej uwagi. Wciąż myślałam o tym co powiedział mi David:
-Długo myślałem...i ...to nie ma sensu Nicole. My nie możemy być razem...
-Ale jak to David? Ja się tylko spytałam czy podoba ci się moja suknia ślubna...
-Zrozum Nicole nie ma żadnego ślubu! Nie ma nas! I nigdy nie było.
Widocznie prawdą jest, że panu młodemu nie powinno się pokazywać sukni ślubnej, bo to wróży nieszczęście w związku...Chciałam zadzwonić do mojej siostry, wiedziałam, że Wendy natychmiast przyjechałaby mi z pomocą, ale kiedy już miałam wybrać jej numer z moich oczu wypłynęła nowa fala łez. Czułam się jak idiotka. Samotna, zapłakana, z załamanymi rękami czekająca na pomoc, wśród nieznanych mi ludzi. Chwiejnym krokiem doszłam do ławki i usiadłam w jej rogu. Ku mojejmu zdziwieniu ławka zaskrzypiała i ktoś usiadł obok mnie. Nie spuszczając wzroku z moich dłoni tylko zerknęłam w stronę obcego, ale przez moje załzawione oczy zauważyłam jefynie, że był to młody blondyn wpatrujący się we mnie brązowo-karmelowymi oczami. Po chwili odezwał się:
-Czy wszystko w porządku?
-A wygląda jakby było w porządku? -odburknęłam. Wiem, że byłam nie miła, ale uwierzcie nie miałam nastroju na jaką kolwiek rozmowę.
-Przepraszam. Po prostu pomyślałem, że przyda się pani pomoc. - Faktycznie przydałaby się, ale w tym momencie potrzebowałam tylko kogoś bliskiego do kogo mogłabym się przytulić i znów zacząć płakać.
-Ja...po prostu...przepraszam. - Czując nowy przypływ złości z całej siły kopnęłam leżący przede mną kamień. Po chwili jednak przypomniałam sobie o siedzącym obok mnie obcym człowieku. Wyprostowałam się, przetarłam oczy i nie mówiąc wiele tylko zwykłe "Przepraszam" odeszłam. Zbliżając się do domu wzrosło we mnie uczucie trwogi. A co jeśli ON tam będzie? Zaczęłam przypominać sobie te lata spędzone w tym okropnym miejscu...w zakładzie psychiatrycznym. Otoczona jakimiś oszołami chcącymi zapanować nad światem, pozabijać innych ludzi lub po prostu dziewczyn, które twierdzą,że są za grube ważąc mniej niż 40 kg i wreszcie ja-mała dziewczynka zgwałcona przez mężczyznę bez serca...Chciałam się tylko z tamtąd wydostać, a to mi szkodziło. Każde moje słowo było wykorzystywane przeciwko mnie. Rodzice twierdzili, że to mi pomoże. Mylili się...załamałam się, ale po wyjściu było jeszcze gorzej. Wrócić do szkoły...do tych wszystkich ludzi żyjących z plotek i irracjonalnych faktów. Wreszcie jakieś trzy lata temu, miejąc wtedy 16 lat poznałam Davida - syna mojego psychologa. Zakochałam się w nim tak szybko...Rodzice myśleli, że moja poprawa nastąpiła dzięki temu "świetnemu" doktorowi, ale to była nie prawda. Wciąż pamiętam jak spotykaliśmy się z Davidem, a jego ojciec nie mógł tego zaakceptować. W końcu jego syn sam też miał zostać lekarzem...i został...choć to nie było jego marzenie, bo od zawsze chciał być strażakiem. Typowe marzenie każdego małego chłopca,prawda?....
Potrząsnęłam głową , aby wyrzucić z głowy te beznadziejne myśli. Nie mogłam znów rozkleić się na oczach tych wszystkich ludzi...
Spojrzałam w przód, gdzie zauważyłam grupę osób gromadzących się...przed moim domem. Zaczęłam biec w tamtą strone, nie rozumiejąc co się dzieje. Zauważyłam nadjeżdżające wozy policyjne, strażackie, a nawet karetki. Zaczęłam przepychać się między ludźmi tak aby dojść do taśmy odgradzającej ciekawych przechodniów od pracujących funkcjonarjuszy. Ujrzałam stojącego tyłem tęgiego policjanta. Podbiegłam do niego i zdesperowana zaczęłam krzyczeć rządając odpowiedzi. Kiedy odwrócił się miał wyraźnie rozgniewany i zdziwiony wyraz twarzy. Zaczął tłumaczyć mi coś, że nie może tak po prostu zdradzić mi szczegółów sprawy.
-Ja do cholery mieszkam w tym domu!-krzyknęłam widocznie za głośno bo kilku ludzi stojących obok posłało nam zaciekawione spojrzenia. Policjant kazał mi pokazać dowód osobisty, po czym zaprowadził mnie do innego okropnie wysokiego i chudego gliny. Patrzył się na mnie ze smutkiem i współczuciem, co jeszcze bardziej mnie zaniepokoiło.
-Pani Nicole Hale?
-Czy wreszcie ktoś mi powie o co chodzi?!
-Panno Nicole, rozumiem panią , ale prosze pamiętać, że my tylko wykonujemy swoją prace. A więc czy zna panni Davida Glickmana?
-Tak to...miał być mój mąż-gdy wypowiedziałam te słowa żołądek znów mi się zacisnął i myślałam, że znów zacznę płakać. Na szczęście policjant kontynuował rozmowę.
-Rozumiem. Ja mam na imie John Chesne i niestety muszę panią poiformować, że pan Glickman miał wypadek i...
-Zaraz co? Wypadek? Przecież jakieś pół godziny temu się widzieliśmy...! -zerknęłam na zegarek, nie było mnie ponad godzine, a mnie zdawało się, że wyszłam z domu 30 minut temu...
-Tak czy inaczej...przykro mi, bo pan Glickman nie żyje.-patrzyłam na tego mężczyznę jakby miał co najmniej 3 głowy.Wydawał się być taki miły, a tym czasem po prostu mówi mi, że osoba która kocham/kochałam nie żyje.Na jego twarzy nie widać smutku, zmartwienia, ani nawet współczucia, które widoczne było na początku naszej rozmowy.
-Nie żyje? Ale...-poczułam okropny ból, zaczęło mi się kręcić w głowie i pamiętam tylko, że upadłam na zimny i wilgotny chodnik, a wokół zgromadzili się ludzie zamierzający mi pomóc. 

*
Minęła chyba godzina od momentu kiedy dowiedziałam się, że David nie żyje. Obecnie siedziałam w samochodzie jednego z policjantów i czekałam, aż ich szef przyjdzie spisać ode mnie zeznania i powie mi coś "ważnego" w tej sprawie. Te wszystkie zdarzenia uderzyły mnie jak grom z jasnego nieba i szczerze mówiąc wciąż nie rozumiałam jak to możliwe. Kiedy ocknęłam się lekarze chcieli zabrać mnie do szpitala. Uniknęłam tego tylko dzięki temu, że sama byłam pielęgniarką i powiedziałam im , że skoro daje sobie radę z innymi to na pewno poradze sobie z samą sobą. Pewnie w tym momencie zastanawiacie się jak dziewczyna, która wyszła z "psychiatryka" mogła zostać pielęgniarką. Cóż, nie zgupiałam tylko popadłam w depresję. To prawda- był okres kiedy chciałam popełnić samobójstwo, ale to było tak dawno...Poza tym moja rodzina uchodzi za jedną z bogatszych w mieście (nie chwaląc się oczywiście). Czasami myślę, że lepiej byłoby być przeciętną amerykańską rodziną. Spędzać czas z rodziną i przyjaciółmi. Wykonywać te wszystkie podstawowe prace w domu, sprzątać pokój i chodzić do normalnej-publicznej szkoły...
Moje rozmyślania przerwało otwarcie drzwi od samochodu, do którego po chwili wszedł mężczyzna. Spodziewałam się, że ujrze podstarzałego i grubiutkiego policjanta, który będzie nazywał się "szefem od spraw zabójstw", ale osoba która siedziała w fotelu obok miała nie więcej niż 25 lat...przynajmniej tak mi się zdawało. Chłopak (bo można było go tak nazwać mimo wykonywanego zawodu) miał idealnie ułożone włosy i od razu zauważyłam jego piękne brązowo-karmelowe oczy,  które jak mi się zdawało już gdzieś widziałam. Nie patrzył się na mnie tylko z uwagą przeglądał papiery spoczywające na jego kolanach.
-Pani Nicole Hale...prawda?- od razu poznałam jego zachrypnięty głos i tą nutkę melancholii. To był ten sam mężczyzna, który dosiadł się do mnie w parku. Nasze spojrzenia spotkały się na chwilę i widocznie on też mnie poznał, bo w jego oczach można było wyczytać zdumienie.
-Tak to ja panie...
-Bieber, Justin Bieber -to jak przedstawił się przypomniało mi trochę scenę z Jamesa Bonda, przez co uśmiechnęłam się nieśmiało i wyciągnęłam dłoń , tak aby mógł ją uścisnąć (bardzo mocno).-pani Hale, jak już pani wie pan Glickman nie żyje. Został postrzelony w głowę bronią klasy A...
-Panie Bieber czy może pan przejść do konkretów. Do czego JA jestem wam potrzebna i kto zabił mojego...znaczy... pana Glickmana?
Widocznie rozgniewany tym, że mu przerwałam odchrząknął i kontynuował.
-Proszę pani. Pan Glickman nie został postrzelony bez powodu. Nikt nie był świadkiem zdarzenia. Z papierów wynika, że pan Glickman pakował walizki do swojego wozu, najprawdopodobniej ktoś zaszedł go od tyłu, a jeden strzał w głowę wystarczył, aby zabić pana Glickmana. W tym momencie musi mi pani odpowiedzieć na WSZYSTKIE moje pytania.-położył na to słowo taki sam nacisk jak ja we wcześniejszej wypowiedzi na słowo JA...i nie wiem czemu poczułam chęć uderzenia tego faceta.
-Ależ oczywiście panie Bieber, byle szybko-syknęłam 
-A więc-kontynuował jakby nie zauważył mojego sarkazmu-będę musiał spisać protokół i poproszę panią o identyfikacje swoich danych. Poproszę o nazwisko i imię oraz adres.
-Nicole Margaret Hale, 312 Watts Street, Manhattan- powiedziałam wciąż wpatrując się w swoje dłonie. 
-Proszę mi opowiedzieć co się wydarzyło. 
-No więc-sama nie wiedziałam co mu powiedzieć, czy pominąć kłótnię z Davidem, fakt o ślubie, nagły napad gniewu i ucieczkę z domu...wówczas nie miałabym nic do powiedzenia
-Panno Hale-szepnął chyba odczuwając moje zakłopotanie-im prędzej skończymy, tym prędzej będzie pani mogła odpocząć w domu...
-Nie chcę tam wracać-jęknęłam
-Czemu?
-Mieszkałam tam z Davidem, to było nasze wspólne mieszkanie, a dziś wszystko się skończyło...
-Wiem, że to dla pani trudne, ale prosze mi o tym opowiedzieć.-ostrożnie spojrzałam w jego stronę, jego piękne oczy zdawały się wiercić dziurę w mojej twarzy. Miał oschły wyraz twarzy i sprawiał wrażenie tego filmowego "złego gliny".
-Dziś rano kiedy Davy był w pracy wybrałyśmy się z Wandy, moją starszą siostrą na zakupy. Miałyśmy kupić suknię ślubną i dodatki pasujące do niej, bo dokładnie za tydzień mieliśmy z Davidem zaplanowany ślub. Kiedy David wrócił z pracy po zjedzeniu obiadu poprosiłam go , aby wyraził swoją opinię o sukience. Gdy mu ją pokazałam wyraźnie pobladł zaczął coś mówić, że przemyślał cały nasz związek-odetchnęłam, przez chwile zastanawiając się czy kontynuować-i nie ma on już sensu.
-Czyli zostawił panią tydzień przed ślubem? - głos pana Biebera był bardziej zdziwiony i rozgniewany niż poprzednio, a jego oczy dziwnie pociemniały, ale już po chwili zdawał się być tylko gliną z zasadami.
-Tak-odezwałam się po chwili-czy mogę już iść.
-Proszę mi powiedzieć co stało się potem? Wiem już, że pokłócili się państwo, a pani wyszła z domu, ale czy pan Glickman również go opuścił? 
-Wydawało mi się, że tak...było niezwykle cicho...
-Czy wychodząc z domu widziała pani kogoś podejrzanego?
-Nie...nikogo...tak mi się wydaje.
-Rozumiem,a czy pan David Glickman miał jakiś wrogów?
-Nie wydaje mi się...leczy,pomaga ludziom...jakich wrogów mógłby mieć...?-bardziej stwierdziłam niż zapytałam.
-Dobrze...rozumiem, że jest pani zmęczona więc resztę pytań zadam pani jutro. Chce jednak uświadomić pani, że teraz również pani znajduje się najprawdopodobniej w niebezpieczeństwie i powinna się pani znajdować w jakimś bezpiecznym miejscu.
-Jak to...? Grozi mi niebezpieczeństwo?-Odwróciłam się by na niego spojrzeć,a mój wzrok utkwiłam w jego twarzy. Gdyby się uśmiechnął choć odrobinę...byłby bogiem seksu. Tak wiem, że przed 2 godzinami zmarł mój...były...chyba...ale tak czy inaczej nie dało się ukryć jego urody.
-Ktoś wtargnął do domu. Nic z niego nie zniknęło,więc przypuszczamy, że kolejną ofiarą ma być pani. Może  pani zostać w domu,choć osobiście uważam, że powinna pani pojechać do kogoś z rodziny. Pod pani domem postawimy ochronę i będzię pani obserwowana. Przy okazji przesłuchamy członków pani rodziny, może wiedzą coś od pana Davida...
-Na prawdę myśli pan,że po kłótni ze mną David zadzwonił by do kogoś z mojej rodziny...nonsens
-...Prosze zrozumieć musimy sprawdzić wszystkie szczegóły.Wydaje mi się,że to na prawde poważna sprawa, a osoba, która zabiła pana Glickmana to nie byle zabójca...to fachowiec.

~~~~~~~~~~~~~~~


No więc jest 1 rozdział Lottery ;)

Bardzo dziękuje wam za 80 wyświetleń w ciągu 1 tygodnia. To znaczy dla mnie na prawde bardzo wiele. Jak widzicie szczegółów o postaciach dowiadujecie się z łatwością z opisu Nicole,a później również Justina. Póki co nie planuje dodawać zakładki z samymi postaciami,no chyba, że będziecie chcieli ;)
(w zdj. tytułowym jest Nicole i Justin, w tym rozdziale pojawił się na krótko David Glickman,a Nicol wspomniała o Wandy)

Jeżeli chcecie być informowani o nowych rozdziałach przez Twittera, ask.fm, facebook lub inny portal skomentujcie w zakładce Informowani.


CZYTASZ=KOMENTUJESZ (najlepiej podpisz się nickiem z Twittera lub imieniem)

sobota, 19 października 2013

Prolog


Wreszcie znalazła idealnego faceta… przynajmniej tak myślała.
To on wyrwał ją z depresji i to dzięki niemu pozbyła się myśli samobójczych. Mieli być razem szczęśliwi i wziąć ślub.
Tym czasem dowiaduje się o ukrywanym związku i tajemniczej przeszłości.
Na zgodę jest za późno. Jedna kłótnia i zlecone zabójstwo sprawiło, że ich plany całkiem legły w gruzach. W dodatku teraz na celowniku zabójcy jest ONA- Nicole i grozi jej ogromne niebezpieczeństwo.
Tylko jeden zamknięty w sobie policjant wierzy Nicole i to z nim musi uciekać z miasta. Jeden mały błąd ,a zginą oboje. Czy przeżyją tę walkę z szaleńcem?!
Dowiedź się sam/a czytając Lottery.