piątek, 6 grudnia 2013

Three.

POV Justin
-A i jeszcze Bieber, myślę, że mamy jeden ważny trop w tej sprawie.-po tych słowach po drugiej stronie rozbrzmiał sygnał zakończenia połączenia. Rzuciłem telefon na siedzenie obok i znacznie przyspieszyłem samochód, wiedząc, że jeśli w biurze na prawdę jest Ransom, to musi być gruba sprawa.
  Mijałem kolejne ulice patrząc na puste podwórka, zgaszone światła i zasłonięte roletami okna, aż stanąłem pod dużym budynkiem policji.
Wchodząc do środka wpadłem na jedzącego hamburgera- Johna.
-Nareszcie.-wybełkotał z pełną buzią.
-Ja też się cieszę, że cię widzę.- mruknąłem przechodząc przed nim.-przesłuchałeś świadków?
-Tak. Zająłem się kwiaciarką i dozorcą z bloku na przeciwko.A ty?
-Co ja?-zapytałem, drapiąc się po głowie i powoli zdejmując kurtkę.
-Przesłuchałeś tą laske?
-Była strasznie przestraszona i zmęczona. Ma zadzwonić jutro i dokończyć swoje zeznania. Ale przesłuchałem już jej matkę i może jutro pojadę do jej ojca.-paplałem, wchodząc do pokoju gdzie wszyscy siedzieli przy ogromnym stole. John wyprzedził mnie rzucając mi jeszcze pogardliwe i rozgniewane spojrzenie, po czym zajął miejsce obok Ransoma, wiedząc, że ja nigdy bym tam nie usiadł. Machnąłem porozumiewawczo ręką i siadłem na wolnym krześle.
-O pan Bieber zaszczycił nas swoją obecnością. Niestety skończyliśmy już nasze spotkanie, także twoi koledzy będą musieli cię o wszystkim poinformować.
-Myślę, że to jedno spotkanie nie wniosło za wiele w tej sprawie, tym bardziej, że to ja ją prowadzę więc wiem o każdym szczególe.-burknąłem gniewnie, po czym wstałem od stołu.
-Jestem twoim szefem Bieber. Masz mi natychmiast powiedzieć gdzie byłeś! -krzyknął kiedy odchodziłem.
-Kurwa. Żyję tą pracą 24/7. Gdzie mogłem być? W domu tej dziewczyny!
-Huh i co pieprzyłeś się z nią?!-powiedział z sarkazmem.
-Nie. I dobrze wiesz, że nigdy bym tego nie zrobił! Przesłuchiwałem ją i jej matkę.
-I może to z nią poszedłeś do łóżka?!- zaśmiał się gniewnie, co odwzajemniło kilku młodych policjantów. Czułem jak gromadzi się we mnie gniew. Uderzyłem pięścią o ścianę za mną i wyszedłem z pokoju. Byłem dobrym gliną. Nigdy nie zakochiwałem się w ludziach z którymi pracowałem. Nie zależało mi na tym. Nie miałem czasu.
Wszedłem do swojego biura i zacząłem szybko wpychać papiery do skórzanej torby. W międzyczasie wyjąłem z kieszeni spodni zapalniczkę i papierosy. Jednym ruchem odpaliłem jednego i znów zacząłem krzątać się po pomieszczeniu. Nawet nie zauważyłem kiedy do pokoju wszedł John. Położył swoją wielką dłoń na moim ramieniu i pocieszająco poklepał mnie po nim.
-Jedź do domu. Odpocznij. Ransom może mówić co chcę, ale tak na prawdę wie, że jesteś świetnym gliną.-spojrzałem na niego, miał zatroskany wyraz twarzy. Mimo tego, że tak wiele razy byłem dla niego zwykłym chujem, on wciąż był ze mną w trudnych chwilach. To jest prawdziwy przyjaciel.
-Dzięki stary.-uścisnąłem go po przyjacielsku, wziąłem torbę i zacząłem iść w stronę wyjścia.
-Czekaj-odwróciłem się, a on kontynuował- ten ważny trop. Najprawdopodobniej Glickman miał romans.
-Macie szczegóły?
-Jeszcze nie.
-Ok. Przyjadę jutro. Mogę być później, bo podjadę do tej Nicole.
Nic nie mówiąc wyszedłem z biura, w budynku nie było już szefa, bo słychać było śmiech i marne naśladowania Ransoma. Wszedłem do "pokoju narad", gdzie wszyscy siedzieli i od razu zobaczyłem młodego blondyna, który był cały czerwony, a po jego policzkach leciały łzy szczęścia. "Zaraz ci nie będzie tak do śmiechu debilu". Podszedłem do niego i mocno złapałem za koszulkę, podnosząc do góry.
-Nie zapominaj Lary, że póki co to ja jestem twoim szefem i to ode mnie zależy czy będziesz miał pracę, a nie od Ransoma. -jego twarz zrobiła się blada, a on zaczął szeptać coś pod nosem.- Więc kurwa nie waż się więcej śmiać z jego dowcipków o mnie. Jasne?
-A-ale nie t-tylko ja się ś-śmiałem- wyjąkał z zakłopotaniem.
-Oj Lary, Lary, ale śmiałeś się najgłośniej. Więc jesteś winien przeprosiny. Prawda? -zerknąłem na chłopaków. Wszyscy mi potakiwali, pewnie bojąc się sprzeciwić.
-Przepraszam-powiedział prawie nie słyszalnie, gdy nagle ktoś walnął mnie w tył głowy i odepchnął od chłopaka.
-Pojebało cię Bieber?! Co ty kurwa robisz?! Spierdalaj do domu! -wykrzyczał mi w twarz John. Patrzyłem na niego przez chwilę, ale poddałem się w końcu i wyszedłem z budynku. Pod drzwiami stał Harry i dwóch innych facetów. Wyraźnie słyszałem jak mówili o wypadzie do "Sweet Angel"- baru ze striptizerkami. Nie robiąc sobie za wiele z mojej obecności, kontynuowali rozmowę. Nie rozumiałem jak Harry mógł zdradzać żonę,z którą miał dwójkę dzieci...
-Bieber. Idziesz?
-Nie.
-Co się stało z tym niegrzecznym gliną?
Nic nie odpowiedziałem. Po prostu byłem strasznie zmęczony,a od pewnego czasu unikałem takich wypadów. Spojrzałem na zegarek. Była już 4:30 nad ranem. "Świetnie. Dwie godziny snu." Wsiadłem do auta i wyjechałem z podjazdu.
Zabawne, byłem tak zmęczony, a myślałem jedynie o tym, by jak najszybciej spotkać Nicole. Ta dziewczyna przepełniała moje myśli...
Po dwudziestu minutach drogi w ciszy, stanąłem pod moim małym mieszkaniem. Zadowolony wyszedłem z auta i od razu po wejściu do domu rzuciłem się na łóżko, nieświadomy tego, że zasypiam w ciuchach i nie myśląc nawet o przebraniu się. Po prostu odpłynąłem. A w mojej głowie pojawił się wyraźny obraz zapłakanej Nicole.

POV Nicole.
   Rano obudziły mnie odgłosy tłuczonego szkła i odgłosy dobiegające z kuchni. Przeciągnęłam się na łóżku. Czułam niedosyt snu. Przepłakałam prawie całą noc, a przez resztę nawiedzały mnie koszmary, w których ginęłam z ręki bezdusznego zabójcy. 
Powoli wstałam i sięgając po szarą bluzę zwiszającą z krzesła, wynurzyłam się z pokoju. Spokojnie zeszłam na dół, zastając matkę w kuchni. Na podłodze leżał potłuczony kieliszek, a wokół było rozpryśnięte czerwone wino.
-Mamo? W porządku? -wzdrygnęła się lekko, słysząc mój głos i wolno odwróciła się w moją stronę. Miała podkrążone oczy. Widać było, że nie tylko płakała, ale również nie przespała nocy.
-Nicole. Wstałaś. Tak, jest dobrze.
-Płakałaś?-tak na prawdę znałam odpowiedź, ale sama nie wiedziałam co powiedzieć. Drżącymi dłońmi wyjęła z szafki zmiotkę i powolnymi ruchami zebrała szkło, nie zwracając uwagi na rozmazywane plamy. Po skończonej czynności, powoli wstała, otrzepując "niewidzialny kurz" i chwyciła kolejny kieliszek nalewając sobie do pełna alkoholu.
-Po prostu...potrzebuję czasu, tak samo jak ty córeczko.-zdziwił mnie jej opiekuńczy ton głosu, ale postanowiłam pozostawić to bez komentarza.
-Jak ci poszło z tym policjantem?
-Po prostu zadawał pytania, a ja odpowiadałam. - zaśmiała się smutno i wzruszyła ramionami.
-Powiedział kto mógł to zrobić?
-Nie, nie...nic nie powiedział...był bardzo...-zająknęła się i odłożyła pusty już kieliszek na blat.
-Bardzo...?-spytałam, chcąc aby kontynuowała.
-...uroczy.-powiedziała z lekkim zakłopotaniem. "Cóż nie mogę zaprzeczyć...". Zaśmiałyśmy się cicho, nawet na siebie nie patrząc. Nie czekając na jej kolejne słowa, przeszłam obok i wyciągnęłam z lodówki mleko, a z półki obok dwa pudełka moich ulubionych płatków, jak wtedy, gdy byłam małą dziewczynką...Miło jest tak czasem powspominać i rozmarzyć się. Zapomnieć o przykrościach i poczuć się jak beztroskie dziecko, które wtedy jeszcze nie zaznało bólu. Po skończonym posiłku wbiegłam na górę do '''swojego''' pokoju, usiadłam na łóżku i zaczęłam przeszukiwać torbę, w poszukiwaniu telefonu, który po chwili znalazłam. Z półki nocnej wzięłam wizytówkę i w ciszy zaczęłam wpisywać numer Biebera. Była to tak trudna czynność, że postanowiłam zapisać sobie jego numer pod nazwą "Detective Bieber", a brudny skrawek papieru wyrzuciłam. Spojrzałam na zegarek. "Cholera, 7:40!". Pośpiesznie wstałam i pobiegłam do łazienki, potykając się w między czasie o dywan. Szybko umyłam zęby, zrobiłam lekki makijaż i ubrałam się w pierwsze lepsze pasujące do siebie ciuchy. Stanęłam roztrzęsiona przed lustrem i związałam w kucyka długie włosy. Nie wyglądałam tak źle, mimo, że nie przespałam prawie całej nocy, a wyszykowanie się, zajęło mi nie całe 10 minut. Sama nie wiem jak to zrobiłam. Z łóżka wzięłam torbę, wrzucając do niej telefon i pośpiesznie zeszłam po schodach. Na nogi wsunęłam niskie, granatowe szpilki, pasujące do mojego długiego swetra, a z półki na korytarzu wzięłam kluczyki do mojego auta.
-Dokąd idziesz córeczko?-usłyszałam obijający się po uszach, potężny głos matki.
-Do pracy. Muszę być w szpitalu na 8:00.
-Jestem pewna, że zrozumieliby, gdybyś wzięła sobie wolne.
-Ale nawet nie dzwoniłam do szefowej. Dzisiaj z nią pogadam.-powiedziałam odwracając się i zamykając drzwi.
-Uważaj na siebie.-usłyszałam jeszcze za sobą, a moje serce zabiło mocniej, na myśl, że w tej zamkniętej w sobie, surowej i bogatej kobiecie, mam jeszcze moją kochającą matkę...
*
   Jechałam pustą drogą, pośpiesznie mijając dawniej tak dobrze znane mi budynki. Droga do Park Aye, gdzie leżał miejski szpital Lenox Hill Hospital, na ogół zajmowała mi około dziesięć minut, ale wiedziałam, że jadąc tą drogą zajmie mi ona mniej, tym bardziej, że nie zatrzymywałam się na czerwonych światłach i co chwilę przyspieszałam, w końcu osiągając niedozwoloną prędkość 100 km/h. Cały czas myślałam o tym co powiedziałabym Davidowi, gdyby żył. Gdyby tak po prostu zostawił mnie tydzień przed ślubem, tak na prawdę nie mówiąc dlaczego. Gdybym wiedziała, że dzisiaj w pracy, na korytarzu spotkam doktora Glickmana i będę zmuszona pomagać mu przy operacjach i zdawać raporty o stanie pacjentów...No właśnie "gdyby", ale prawda jest taka, że David Glickman nie żyje, a ja muszę się z tym wreszcie pogodzić. Moje myśli przerwał odgłos przyspieszającego samochodu. Dopiero wtedy spojrzałam w lusterko wsteczne, zauważając czarnego Range Rovera. Jakieś dziwne uczucie niepewności i strachu zagościło w moim umyśle. Mocniej wcisnęłam pedał gazu, zauważając, że nieznany kierowca również przyspiesza. Skręciłam w prawo na Madison Ave i niepewnie odwróciłam się do tyłu. Kierowcy nie było z tyłu. W końcu była to mało uczęszczana droga. Odetchnęłam z ulgą i jechałam już z normalniejszą prędkością, gdy nagle z prawej strony, z piskiem opon wyjechał ten sam samochód. Kierowca przyspieszył i zaczął jechać równolegle do mojego auta, co jakiś czas lekko ocierając się o nie. "Cholera on chce mnie zepchnąć z drogi!". Mocniej złapałam za kierownicę i maksymalnie zwolniłam zostając w tyle za niebezpiecznym autem. Nagle Range Rover nieoczekiwanie skręcił i uderzył w moją Toyote. Z całych sił zmagałam się z kierownicą, by utrzymać samochód na drodze, co jakiś czas obserwując kolejne ruchy mojego zabójcy. Po chwili poczułam ostatnie uderzenie w samochód, a po całym moim ciele rozszedł się ból spowodowany tłukącym się szkłem. Wtedy wyleciałam z drogi, wpadając na pobliskie krzaki i drzewka. Oszołomiona nie mogłam się ruszyć, ani wydobyć z siebie chociażby jednego słowa. Byłam zdziwiona, że w ogóle żyje, a tym bardziej,że nie straciłam  przytomności. Mój przerażony wzrok przeniosłam na blade dłonie, po których stróżkami spływała krew. Powoli chwyciłam za pas delikatnie odciągając go od bolącej klatki piersiowej i odpinając klamrę.
-Proszę pani, czy mnie pani słyszy?!-odwróciłam się i zobaczyłam w oknie przerażoną twarz starszego mężczyzny.Mocnym szarpnięciem otworzył drzwi i lekko przytrzymując moje ramię, wyciągnął mnie z samochodu, kładąc na zielonej trawie i kucając u boku moich stóp.
-Co się stało? Boli coś panią? Jak się pani czuje?
-...Jest chyba dobrze.
-Wezwałem już pogotowie i policję.
-Na prawdę nie trzeba było.-z pomocą mężczyzny wstałam z ziemi i chwiejnie stanęłam na nogach, odwracając się w stronę mojego auta. To był totalny wrak. Okno było strzaskane, przedni zderzak całkiem się rozleciał, a drzwi od strony kierowcy były wygięte i porysowane. Odwróciłam się w stronę drogi.
-A ten czarny samochód?
-Uciekł. Pewnie idiota był pijany. Powinna to pani zgłosić na policje.-Pijany?!O nie...ten nieznany mi człowiek chciał mnie zabić i już nawet wiedziałam komu zgłoszę tę sprawę. Podeszłam do swojego samochodu, a z miejsca pasażera wyciągnęłam brudną od krwi torbę, z której wyciągnęłam swój telefon. Szybko napisałam sms'a, a iPhona wsadziłam do kieszeni jeansów. Byłam przerażona, sparaliżowana i obolała, ale mimo wszystko nie mogłam się doczekać kiedy zobaczę "Detektywa Biebera"...

POV Justin
   Ciągle zaspany siedziałem za dużym drewnianym biurkiem i popijałem czarną kawę ze Strackbucks'a. Oczywiście zaspałem do pracy, ale był to mój najmniejszy problem. Musiałem przejrzeć wszystkie zeznania i dokumenty sprawy doktora Glickmana. 
  Było już dobrze po 7:00. Złapałem się za głowę bolącą od nadmiaru przestępstw w ciągu minionego miesiąca. Porwania, zaginięcia, gwałty, bójki, najczęściej kończyły się zabójstwem i wtedy nasz wydział od spraw zabójstw miał czas do popisu. Ransom tylko na to czekał. Aż podwinie mi się noga...aż zawalę jakąś sprawę.
-Bieber!-krzyknął John, który właśnie wszedł do mojego biura.
-Co?-powiedziałem zamyślony, nawet nie patrząc na przyjaciela.
-Mamy zgłoszenie. Raport z patrolu. Laska doktorka Glickmana.
-Nicole Hale?
-Jej samochód spadł z drogi na Madison Ave. -poderwałem się z krzesła.
-Co z nią?
-W porządku. Poprosiła, żeby nas zawiadomić, a ja myślałem, że skoro zajmujesz się jej sprawą...
-O wypadku?
-Co?
-Poprosiła, żeby zawiadomić o wypadku wydział zabójstw? -powiedziałem zdenerwowany i przestraszony o losy tej kobiety.
-To nie był wypadek. Ktoś zepchnął ją z drogi. -John powiedział tak cicho, jakby mówił mi jakiś sekret, a ja popatrzyłem na niego ze zdziwieniem. Więc jednak, teraz Nicole Hale jest na celowniku tego szalonego zabójcy...
*
"Cholera. Miała do mnie zadzwonić. Może wtedy nic by się nie stało. Dokąd ona właściwie jechała?". Miliony pytań dotyczących tej obcej kobiety. Poczucie winy i dziwny strach towarzyszyły mi przez całą drogę.
Kiedy wysiedliśmy z samochodu, wokół były już samochody policyjne i jak zwykle ciekawscy ludzie i dziennikarze, czekający na jakiekolwiek informacje. Po drugiej stronie taśmy stało już mniej osób, zajętych swoją pracą i rozmową z innymi. W tłumie od razu zauważyłem smukłą postać z długimi, ciemnymi włosami, spiętymi w kucyka. Jej zielono-brązowe oczy, już po chwili przyglądały mi się z ciekawością i głęboko skrytym strachem. Czułem na sobie jej spojrzenie, nawet gdy rozmawiałem z innymi glinami.
Powoli zszedłem w dół wzgórza, do wraku jej białej Toyoty i zacząłem rozglądać się w tym miejscu. Chodziłem w koło, co pewnie musiało wyglądać dość głupio, ale dobrze wiedziałem co robię i znalazłem to czego szukałem. Przykucnąłem na chwile, oglądając z uwagą szkło na ziemi, po czym wsiadłem do samochodu i delikatnie zamknąłem za sobą doszczętnie zniszczone drzwi. Przeczesałem ręką włosy. Wiedziałem, że coś tu jest nie tak...Powoli wyszedłem z auta, poprawiając swoją pomiętą koszulkę i obojętnie spojrzałem w kierunku, stojącej w tym samym miejscu Nicole. Ponownie zwróciłem się do stojących koło mnie policjantów i zacząłem iść w kierunku dziewczyny. Od razu spuściła wzrok, nagle "zainteresowana" swoimi szpilkami, ubrudzonymi w błocie.
-Jak się pani czuje?-zapytałem, gdy stałem kilkanaście centymetrów od niej.
-Trochę skaleczeń, zadrapań i siniaków. - uśmiechnęła się lekko, patrząc mi w oczy.
-Nie chce pani pojechać do szpitala na kontrolę?
-Jestem pielęgniarką panie Bieber.
-Czasami właśnie lekarze i pielęgniarki okazują się najgorszymi pacjentami. Zawiozę panią. -spojrzała na mnie z niedowierzaniem wymalowanym na twarzy i zaśmiała się bez humoru.
-Czy to rozkaz?
-Będę czekał w samochodzie.
-Myślę, że wiedziałabym, gdyby to było...panie Bieber?!-usłyszałem za sobą, kiedy powoli szedłem w stronę auta, nie słuchając kobiety.
-Tak?-spojrzałem na nią przez ramię.
-To na prawdę nie jest potrzebne...-urwała i westchnęła-Mniejsza z tym...i tak chciałam jechać do szpitala.
-Po co?-zapytałem zmieszany
-Do pracy?
-Miała pani do mnie zadzwonić z rana. Wtedy dowiedziałaby się pani, że jest pani chwilowo zwolniona z pracy dla pani bezpieczeństwa. Ma pani wolne, nie musi pani tam iść. W dodatku dowiedziałaby się pani, że nie może pani wychodzić z domu bez pozwolenia, bo ktoś chcę panią zabić. - "Pani, pani, pani"...dziewczyna miała około 19/20 lat, a ja mimo wszystko miałem mówić do niej pani. To było chore. W dodatku mimo, że była zupełnie obcą mi osobą, wystraszyłem się, gdy dowiedziałem się o jej wypadku i byłem nieźle wkurzony, wiedząc, że miała do mnie zadzwonić, a wtedy może uniknęlibyśmy wypadku.
Odwróciłem się na pięcie i zacząłem iść w stronę samochodu. Za sobą usłyszałem cichy płacz, na co odwróciłem się w stronę stojącej tam Nicole. Łzy spływały po jej zaróżowionych policzkach. Oparła się o najbliższe drzewo i schowała twarz w dłonie. Całe jej ciało trzęsło się od szlochu, a na ziemi leżała upuszczona przez nią torba. Powoli podszedłem do niej kładąc dłoń na jej ramieniu.
-O co chodzi? - Popatrzyła na mnie jakby była zaskoczona moją obecnością i cicho odchrząknęła.
-Praca to moje jedyne życie. Tylko ona mi została. Dawniej żyłam nią, ale miałam też Davida i wiedziałam, że z czasem rodzina stałaby się dla mnie ważniejsza. Czy gdyby dzisiaj ktoś odsunął pana od mojej sprawy, nie byłby pan zainteresowany czy przeżyje.  Czy ten człowiek zostanie złapany? Zaprzestałby pan swojej pracy? Zostawiłby pan to? Jeśli tak to znaczy to, że ma pan cudowną rodzinę, albo wykonuje pan swój zawód tylko dla pieniędzy. - między nami nastała głucha cisza. Słychać było tylko przyjeżdżające obok samochody i co jakiś czas rozmawiających ludzi.
-Nie mam rodziny. - niezręcznie odchrząknąłem i udałem się w stronę auta. Po chwili drzwi otworzyły się, a Nicole usiadła na miejscu pasażera. Jechaliśmy nic nie mówiąc, ani nie patrząc na siebie. Kiedy stanęliśmy na czerwonym świetle dziewczyna zaczęła nerwowo stukać palcami o podłokietnik i wiercić się na siedzeniu. Jej oczy skierowały się na mnie i niewinnie powiedziała "Przepraszam. Panie Bieber. Nie wiedziałam." Kurwa nie miałem jej tego za złe. Nie potrzebowałem żalu i współczucia. Po prostu nie umiałem tego przyznać. Nie umiałem pogodzić się z tym i zaakceptować tego.
-Nie to ja przepraszam. Poniosło mnie i...
-Więc jesteśmy kwita. - uśmiechnęła się i poprawiła swojego kucyka.
  Kiedy stanęliśmy pod szpitalem powiedziała tylko, że zaraz wróci i nie oglądając się, zaczęła iść w stronę wejścia, gdzie na schodach spotkała jakąś dziewczynę i razem weszły do środka. 
                                                                                     ~*~

Hej. Chciałam was na wstępie przeprosić za ogromne opóźnienie. Wiem, że długo czekaliście na 3 rozdział, ale mam nadzieje, że było warto. Teraz rozdziały postaram się dodawać bardziej regularnie.
Rozdział ze specjalną dedykacją i pozdrowieniami dla @BluueLions
Proszę was też o komentowanie. To na prawdę zachęca do dalszej pracy.
Wesołych Mikołajek!
    

6 komentarzy:

  1. Bardzo mi sie podoba I czekam na nastepny :D
    Zycze ci weny :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Jeju zaje*isty <3 nie spodziewałem się wypadku Nicole.
    @YourBoyBelieber >>> Piotrek z aska haha ;*

    OdpowiedzUsuń
  3. Tak jak wspominałam uwielbiam Cię za długie rozdziały, w których można się rozczytać i wczuć w sytuacje bohaterów. Odpowiadając na Twoje obawy- Oczywiście, że warto było czekać!
    Życie Nicole jest zagrożona, a nieznajomy policjant niepokoi się jej losami ♥ Strasznie ciekawi mnie kto czyha na jej życie!
    Scena, gdy Bieber złapał Lary'ego za koszulę była świetnie przedstawionym wybuchem złości. Zupełnie się tego nie spodziewałam :D
    Mam nadzieję, że kolejny rozdział pojawi się już niedługo i będzie równie ciekawy ♥

    OdpowiedzUsuń
  4. [SPAM]
    http://her-protectorjbff-tlumaczenie.blogspot.com/
    Zapraszam ♥

    OdpowiedzUsuń
  5. Świetny rozdział :* Uwielbiam twoje opowiadanie i nominuję Cię do nagrody Libsten Awords! Więcej na ten temat u mnie---> http://wedonotneednowingstofly.blogspot.com/2013/12/liebsten-awards.html

    OdpowiedzUsuń
  6. podoba mi się :)

    OdpowiedzUsuń