piątek, 27 grudnia 2013

Four.


POV Nicole
   Biegnący po korytarzu lekarze, śmiejące się pielęgniarki co jakiś czas wchodzące i wychodzące z różnych sal, ciągłe telefony przerywające prawie nie istniejącą ciszę i pacjenci posłusznie czekający na badania. Mój codzienny widok. Moja oaza. Mimo ciągłego zamieszania panującego w  Lenox Hill Hospital, był to bez wątpienia mój drugi dom. Albo pierwszy...
  Bez wahania podążałam za Kate po głównym  korytarzu szpitala. Dziewczyna co jakiś  czas odwracała się, posyłając przyjacielski uśmiech i z ochotą zmieniając temat rozmowy. Wreszcie stanęłyśmy pod dobrze znaną mi salą operacyjną. Drzwi były uchylone. Obecny był charakterystyczny zapach morfiny i pentothalu. Dziewczyna lekko skrzywiła się i zniesmaczona usiadła na krzesełku w poczekalni. Przez szczelinę ujrzałam  Ellen, która niepewną ręką wstrzyknęła pacjentce, leżącej na stole operacyjnym, kolejną dawkę leku. W tym czasie Nick spokojnym wzrokiem obserwował jak jasnożółty płyn toczy się przez plastikową rurkę wenflonu wprost do żyły kobiety. Ellen uśmiechnęła się do stojącej obok pielęgniarki, a ta z widocznym zafascynowaniem, podała jej wyniki EKG leżące dotąd na stoliku obok. 
-Zaczynamy. - powiedziała lekarka i powoli podniosła nożyk.
Odwróciłam się w stronę Kate, która z zainteresowaniem przeglądała plotkarskie czasopismo. Kręcąc z oburzeniem głową, odłożyła gazetę na bok i spojrzała się na mnie.
-Piszą o tobie i zabójstwie Davida. Wszędzie. W każdej gazecie. - powoli podeszłam do niej i wzięłam gazetę leżącą obok. 
"Zabójstwo lekarza miejscowego szpitala i zrozpaczona dziewczyna zostawiona przed ślubem"...ludzie tak bardzo kochają plotki. Są nimi wypełnieni. To pewnego rodzaju przyzwyczajenie. Przynależność do ludzkości. Nigdy tego nie zrozumiem, ale nie raz mówili mi, że jestem inna.
-Nie mam powodu złościć się na ludzi, którzy interesują się moim życiem. Współczuję im, bo nie mają swojego.
-To było...głębokie. - powiedziała Kate, udając zaskoczenie i po chwili uśmiechając się.- Radzisz sobie?
-Nie jest źle.
-Wiesz, że masz moje wsparcie? Moje i Nicka. - ścisnęła lekko moje ramię, a na jej twarzy zagościła powaga.
-Wiem. Dziękuję. - posłałam dziewczynie szczery uśmiech i zerknęłam na zegarek. - przejdę się do szefowej i zaraz wrócę, dobrze? 
-Ok. Pójdę sprawdzić co z panem Glentonem. Wiesz ciągle zarywa do tej babci leżącej w pokoju obok, a ostatnio nawet przyłapaliśmy ich jak się całowali i...
-Kate! Bez szczegółów, ok? - wybuchłam śmiechem i wstałam z krzesełka.
Powoli szłam zatłoczonym korytarzem mijając gabinety lekarzy, aż stanęłam przed otwartym pomieszczeniem. Napis "Dr Glickman" wiszący na drzwiach, nieprzyjemnie piszczał przy każdym zetknięciu ze ścianą. W środku panowała przerażająca cisza. Na ziemi leżały pudła wypełnione dyplomami Davida i figurkami, które zachłannie kolekcjonował. Poczułam ogromną ochotę pobyć w tym pomieszczeniu. Chciałam jak zawsze usiąść na drewnianym biurku i poczekać, aż dr Glickman skończy swoją operacje, z uśmiechem wejdzie do gabinetu, usiądzie na swoim ogromnym skórzanym fotelu i przyciągnie mnie do ciepłego uścisku. A jednak. Nawet gdyby David żył, nie bylibyśmy razem. Skończył to...skończył ze mną
-Nicole? Dziecko, co tutaj robisz?
-Pani Richter,ja... - próbowałam. Na prawdę starałam się, ale czasami po prostu nie starcza sił i w momencie kiedy chcesz sprawić wrażenie silnej...poddajesz się. Łzy powoli zaczęły wypływać z moich bezbronnych oczu, a ramiona załamały się upadając na chłodną posadzkę. Już po chwili tęgie ramiona pani Richter przyciągnęły mnie do opiekuńczego uścisku, a jej matczyny głos zaczął pocieszać mnie rozbrzmiewając w mojej zmęczonej głowie.
-Dzwonił do mnie dziś rano bardzo miły policjant, - powiedziała po chwili - opowiedział mi o całej sytuacji i prosił o wolne dla ciebie. Nie musiałaś przychodzić.
-Miałam...wypadek. Ten sam miły policjant kazał mi jechać na badania.
-Wypadek? J-jak to? 
-Nie ważne. Kilka otłuczeń. Nic więcej.
-Tak czy inaczej uważam, że podjął dobrą decyzję przywożąc cię tu - powiedziała z lekkim uśmiechem na twarzy - bywasz na prawdę uparta, a dobrze wiesz, że wypadki nie są żartami. Małe czy duże.
-Taaaaak mamo. -jęknęłam udając dziecko, na co zaśmiała się przyjaźnie. Powoli wstała otrzepując się i poprawiając długą spódnice. - Pani Richter - powiedziałam, gdy kierowała się w stronę wyjścia.
-Tak?
-Jest pani najlepszą szefową na całym świecie.
-Wiesz, że możesz na mnie liczyć, prawda? - powiedziała z uśmiechem, na co kiwnęłam twierdząco głową i wzięłam z podłogi torebkę. - Jeśli chcesz możesz wziąć coś z rzeczy Davida i tak mieliśmy zamiar je wyrzucić, nie miał żadnej rodziny...oprócz ciebie. - przed oczami pojawił mi się obraz umierającego w tym szpitalu ojca Davida...jego ostatniej rodziny. Był załamany i długo przeżywał tą stratę. Nie przychodził do pracy i zamknął się w sobie, ale po jakimś czasie wrócił do normalnego życia. Teraz ja musze poradzić sobie ze stratą.
-Nie, dziękuję pani Richter. Nie byłam jego rodziną. - odpowiedziałam ze smutkiem i wolnym krokiem wyszłam za kobietą z gabinetu. - A do pracy wrócę jak najszybciej. To moje jedyne życie i szansa na zapomnienie.
-Dobrze, ale odpocznij też trochę. - ciepło uśmiechnęła się i odeszła w stronę swojego biura. Odprowadziłam ją wzrokiem i powoli zaczęłam iść w stronę sali operacyjnej.
- Hale. - usłyszałam głos za sobą.
- Fontaine.- wysyczałam odwracając się w stronę Ellen. Stała uśmiechnięta i patrzyła na mnie z wyższością.
-Biedna Nicki...czego tu szukasz? - prychnęła. Nic nie mówiąc zaczęłam odchodzić, jednak dogoniła mnie i złapała za rękę odwracając w swoją stronę.
-Nie potrzebujemy cię tu. - splunęła w moją stronę i przerzucając swoje długie, rude włosy przez ramię odeszła w przeciwną stronę.
Nigdy nie zrozumiem jej nienawiści do mnie. Dawniej przyjaźniłyśmy się, mówiłyśmy sobie o wszystkim i spędzałyśmy cały wolny czas razem, jednak od jakiegoś czasu jedyne co robi, to rani mnie słowami i czynami. Tęsknie. Tęsknie za moją przyjaciółką...
Potarłam obolałe miejsce i sztucznie uśmiechając się podeszłam do miejsca, w którym siedziała Kate i Nick. Usiadłam na krześle obok, opierając się o ścianę i chowając twarz w dłonie.
-Nicole? - szepnęła Katharine lekko mnie szturchając - wszystko ok?
-Nick, mógłbyś zrobić mi prześwietlenie? - spytałam lekceważąc jej pytanie.
-Ok. Chodźmy do mnie do gabinetu. 
Nic nie mówiąc wstaliśmy z naszych miejsc i odeszliśmy od siedzącej wciąż w tym samym miejscu Kate.
-Więc co ci się stało? - zapytał, kiedy otwierał drzwi.
-Wypadek. Samochód spadł z drogi.
-Sam?
-Słucham?
-Na ogół samochody nie spadają z drogi bez powodu. - zaśmiał się, spoglądając mi w oczy - Kate mówiła mi, że jesteś zagrożona...w każdej gazecie piszą o tym, że ktoś chcę cie zabić. - powiedział z powagą, wchodząc do środka.
-N-nie...ktoś go zepchnął...
-Cholera. Nicole. - ciężko odetchnął - Czy oni...dali ci ochronę?
-Nie. Nie potrzebuję jej.
-Właśnie widzę...Uważaj po prostu na siebie, ok?
-Nick, uważam, ale dobrze wiesz, że jeśli ktoś chcę mnie zabić, to zrobi to...takie czasy.
-Jesteś popieprzona...nawet tak nie mów. - zaśmiał się i lekko mnie przytulił. - To co cię boli?
-Po wypadku bolała mnie głowa, ale myślę, że to nic poważnego. Potem zaczęła mnie boleć klatka piersiowa.
-Więc zrobimy prześwietlenie, a potem zrobię ci podstawowe badania.
-Dobrze. Ufam ci. - mrugnęłam do chłopaka i poszłam za parawan przygotować się do zdjęcia Rentgenowskiego.

POV Justin
-Nareszcie - burknąłem do siebie, gdy dziewczyna wchodziła do samochodu.
-Przepraszam, że sam mnie tu przywiozłeś. - odpowiedziała urażona
-Więc już nie jestem panem?
-Ugh. - odwróciła się i zajęła wpatrywaniem w okno.
-Nic już pani nie powie?
-A co mam powiedzieć, proszę pana?
-Chociażby, gdzie mam panią zawieść...
-Z tego co wiem chciał pan zadać mi kilka pytań.
-Ale mogę je zadać pani w domu, albo na komisariacie.
-Justin do cholery, zawieź mnie do tego domu! - krzyknęła. Rozbawiony oparłem się o fotel i cicho zacząłem się śmiać - Więc sama tam dojdę. - powiedziała wychodząc z auta.
-Nicole! - krzyknąłem za nią i złapałem jej rękę zanim całkiem wysunęła się z wozu. - Przepraszam, okej? Powoli odwróciła się w moją stronę i wsiadła do samochodu.
-Wróćmy po prostu do wykonywania swoich obowiązków. Jestem po prostu zmęczona...panie Bieber.
-Rozumiem...panno Hale. - powiedziałem unikając jej wzroku i powoli wyjeżdżając z parkingu.
Droga minęła w ciszy, zaskakująco długo. Co jakiś czas patrzyłem się na dziewczynę oczekując, że powie chociaż jedno słowo, jednak ona nie wzruszona tylko wpatrywała się na drogę przed nami, co jakiś czas przenosząc wzrok na swoje dłonie.
-I jak badania? - spytałem, gdy staliśmy na czerwonym świetle.
-Będę żyła. - odpowiedziała bez humoru.
Światło zmieniło się i ruszyłem w dalszą drogę, nie próbując już nawiązać rozmowy. Gdy stanęliśmy pod domem pani Wick, dziewczyna spojrzała się na mnie wyczekująco i powoli odpięła swój pas.
-Idzie pan? - również odpiąłem pas i rzuciłem kurtkę na tylnie siedzenie.
-Idę. - odpowiedziałem pewny siebie i po chwili wysiadłem z samochodu.
Dziewczyna zapukała do drzwi, które otworzyła nam ta sama dziewczyna, która zrobiła to ostatnio.
-Dzień dobry Nicole. Dzień dobry Justin. - uśmiechnęła się przyjaźnie i szerzej otworzyła drzwi.
-To jest pan Bieber, Victorio. - prychnęła Nicole mrużąc na mnie oczy - I niech tak zostanie.
-Oczywiście. - kobieta skłoniła się lekko i wyszła do kuchni zabawnie machając biodrami.
-A więc zapraszam panie Bieber. - powiedziała wchodząc po schodach.
Wielkość tego domu i jego wygląd, bez wątpienia robiły duże wrażenie. Okazałe fotele i kanapy, ogromne, diamentowe żyrandole i piękne ręcznie robione dywany.
-Z-zdjąć b-buty? - zapytałem, na co tylko zaśmiała się i otworzyła drzwi od jednego z pokoi.
Moim oczom ukazało się duże łóżko z biało-srebrną pościelą, kilka walizek na ziemi, duża toaletka i kilka ciuchów starannie ułożonych na jednym z kilku foteli.
-Przepraszam za bałagan. - powiedziała zawstydzona, przesuwając na bok bagaże.
-Pani chyba żartuje...
-Nie czemu?
"No nie wiem...do mnie do pokoju drzwi nie chcą się otworzyć przez pudła za nimi, pod łóżkiem leży sterta starych gazet, a kurze nie były ścierane od...kupienia mieszkania...O i jeszcze trzeba uważać żeby w coś nie wdepnąć..."
-Nie ważne. Więc możemy zacząć?
-Oczywiście. - usiadła na łóżku wpatrując się w podłogę przed nią.
Niepewnie podszedłem do fioletowego fotela w rogu pokoju i powoli siadłem na nim.
-Spokojnie, nie gryzie. - uśmiechnęła się i wyjęła swoje smukłe stopy z brudnych szpilek - więc...?
-Chciałbym żeby powiedziała mi pani...czy ktoś może chcieć panią zabić?
-Słucham? - spoważniała i spojrzała na mnie jakby nie do końca zrozumiała moje słowa.
-Spytałem, czy domyśla się pani kto...
-Wiem co pan powiedział, ale nie wierzę, że pan to powiedział. Oczywiście, że nikt mnie nie chcę zabić.
-Jest pani pewna? 
-Ja no...umm...Nie wiem. - schowała twarz w dłonie.
-Panno Nicole. Chce mi pani o czymś powiedzieć?
-Może ostatnio gorzej mi się układa z jedną z koleżanek z pracy...i Anthony, mój ojczym...on też za mną nie przepada... - wyszeptała unikając mojego spojrzenia.
-Podejrzewa ich pani?
-Ohh nie. Mimo wszystko ufam Ellen, byłyśmy przyjaciółkami, a Anthony nie ma powodu...
-Czasem powody mordercy są idiotyczne. To moja praca i sprawdzę to.Proszę podać mi imię i nazwisko pani przyjaciółki. Z panem Wickiem porozmawiam, po jego przyjeździe do miasta.
-Ellen Fontaine, ale czy ona może nie wiedzieć, że ja...no wie pan.
-Oczywiście. Nie będziemy na razie z nią rozmawiać, po prostu zapisze sobie jej imię i nazwisko, a w razie czego będziemy ją obserwować.
-Dziękuję.
-Nie przypomniało się pani coś jeszcze...może pan Glickman coś mówił?
-Ostatnio był bardzo zamknięty w sobie...ciągle gdzieś wychodził. Mówił, że idzie na dodatkową zmianę do pracy i...mniej rozmawialiśmy.
Niespokojnie poruszyłem się na siedzeniu i utkwiłem wzrok w zakłopotanej dziewczynie.
-Panno Nicole - szepnąłem wstając i podchodząc do niej. - Pan Glickman...on...miał romans. Obecnie ustalamy z kim.
-Co?! Chyba pan żartuje. To nie jest jakiś cholerny kryminał! Na prawdę myśli pan, że człowiek, który mnie kochał mógłby mieć romans?!
-Widocznie wcale pani nie kochał, skoro zostawił panią tydzień przed ślubem! - popatrzyła na mnie z wyrzutem, a łzy powoli zaczęły spływać po jej policzkach.
-Proszę wyjść panie Bieber.
-Pani Nicole.
-Panie Bieber. Myślę, że skończyliśmy rozmowę. - powiedziała lekko pchając mnie w stronę drzwi i nieudolnie próbując zatrzymać łzy wyciekające z jej oczu.
-Przepraszam...panią. - szepnąłem do siebie i wyszedłem z pokoju ostrożnie zamykając drzwi. Rozejrzałem się po korytarzu posyłając w stronę pokoju Nicole ostatnie smutne spojrzenie, po czym zszedłem na dół, gdzie na kanapie obok wyjścia siedziała Victoria.
-Wychodzi pan? - powiedziała podchodząc do mnie.
-Tak. 
-A co z panią Nicole? - szepnęła chwytając moją koszulkę i przyciągając mnie do siebie.
-Myślę, że jeśli byłaby pani zainteresowana poszłaby do niej pani. - wybełkotałem, odciągając od siebie dziewczynę i podchodząc do drzwi.
-Widocznie faktycznie nie jestem tym zainteresowana. - powiedziała chichocząc.
-Do widzenia.
-Może chce pan mój numer?
-Myślę, że to nie będzie konieczne. - uśmiechnąłem się zadziornie i wyszedłem z domu.

POV Nicole
Stanęłam przed oknem i ciężko oddychałam przytrzymując się parapetu.
-Chuj, debil, idiota, kutas... - zaczęłam przeklinać pod nosem, chodząc po całym pokoju i zrzucając z szafek rzeczy. Łzy jak szalone wydostawały się z moich oczu, drażniąc moje spuchnięte policzki wilgocią i po chwili spadając niezauważone na ziemie.
Usiadłam na łóżku i trzęsącą ręką sięgnęłam po telefon leżący na stoliku. Po dwóch sygnałach w słuchawce rozbrzmiał znajomy głos.
-Nicole? To ty?
-W-Wendy?...przyjedziesz? Proszę...
-Nicole co się stało? Już jadę do ciebie.
-Nie. Nie do mnie. Do mamy...
-Co? Do mamy? Siostrzyczko co się stało?
-Mama ci nie mówiła...? Myślałam, że dzwoniła.
-Nie. Nie płacz proszę, już jadę i wszystko mi powiesz. - Nic nie mówiąc rozłączyłam się i bezwładnie opadłam na łóżko. Zamknęłam oczy i próbowałam się uspokoić. Rytmiczny stukot zegara wiszącego na ścianie, został przerwany przez stukot szpilek i skrzypnięcie drzwi.
-Nicole. Victoria powiedziała mi, że nie wie co ci się stało. Pan Bieber też nic nie mówił.  Powiedział tylko o jakimś wypadku. Dziecko nic ci nie jest? - matka podeszła do mnie kładąc mi dłoń na kolanie. Poderwałam się do pozycji siedzącej i szybko otarłam łzy. 
-Czemu nic jej nie powiedziałaś? Wstydziłaś się tego, że chłopak twojej córki okazał się idiotą? Że zostawił ją samą tydzień przed ślubem, a może tego że nie żyje i teraz to ja mam zginąć?! 
-Nicole, dziecko o czym ty mówisz? 
-O Wendy. Mojej siostrze. O niej też zapomniałaś?!
-Nicole spokojnie.
-Spokojnie? Jutro jest pogrzeb Davida. Na prawdę myślisz, że nie potrzebuje siostry?! Tobie raczej nie wypłaczę się na ramieniu.
-Nicole. - lekko dotknęła mojego policzka, jednak szybko zrzuciłam jej dłoń. 
-Nie dotykaj mnie. Zajmij się lepiej Anthonym. Przecież dzisiaj przyjeżdża. - prychnęłam i wyszłam z pokoju. Szybko zeszłam ze schodów i wyszłam z domu, nie zamykając za sobą drzwi. 
Na dworzu było już zimno. Słońce schowało się za drzewami, a ulice pokrył mrok. Latarnie, które zawsze zapalały się o tej porze, były zgaszone pewnie dla oszczędności. Złapałam się za sweter przyciągając go bliżej ciała i idąc w nieznanym mi kierunku. Nie widząc nikogo w pobliżu czułam się pewniej jednocześnie miejąc obawy. Na poboczu zauważyłam samochód policyjny ze śpiącym w środku policjantem. Prychnęłam pod nosem patrząc na człowieka, który ma mnie 'pilnować i obraniać'. 
Poprawiłam włosy, które w nieładzie spadały na wszystkie strony mojej twarzy i weszłam na chodnik przy głównej ulicy. Co jakiś czas mijały mnie samochody z kierowcami zupełnie nie zainteresowanymi nielicznymi przechodniami. Kiedy stanęłam pod nieczynnym sklepem usłyszałam czyjeś kroki. Niepewnie zaczęłam iść dalej, skręcając w ulicę, którą mogłaby jechać Wendy. Wciąż słysząc za sobą nierówny oddech i kroki, przyspieszyłam wzrokiem poszukując jakiejkolwiek pomocy. Postać również przyspieszyła, a po chwili toczyłam wyścig z moim zabójcą. Ciekawa, lekko odwróciłam się w jego stronę. Moim oczom ukazała się smukła postać w kapturze, w dłoniach trzymająca nóż. Wstrzymałam oddech, a łzy strachu zaczęły  spływać po moich policzkach. Mocno zacisnęłam powieki i nie patrząc przed siebie zaczęłam biec jeszcze szybciej. Po chwili wpadłam na kogoś. Wystraszona zaczęłam wyrwać się z uścisku i uderzać nieznajomego pięściami w klatkę piersiową.
-Nicole. Co ty tu robisz? Co ci jest? - podniosłam wzrok do góry, gdzie napotkałam wystraszone spojrzenie Wendy. - Miałyśmy się spotkać u mamy. - dodała po chwili. 
-Pokłóciłyśmy się. 
-O co?
-Nikt mnie nie rozumie, a ona nawet nie powiedziała ci...o tym wszystkim. 
-Ale teraz ty mi powiesz...prawda? - posłała mi pocieszający uśmiech - Czemu uciekałaś? - zapytała prowadząc mnie do samochodu zaparkowanego kilka kroków dalej.
-Najpierw muszę wyjaśnić ci to wszystko. 
-Dlaczego? 
-Możemy nie jechać do matki. Będę musiała tam wrócić na noc...może pojedziemy do jakieś restauracji? - zapytałam nie zważając na jej wcześniejsze pytanie. 
-Jeśli coś będzie czynne. - uśmiechnęła się i otworzyła samochód, szybko do niego wsiadając. Zrobiłam to samo, uważnie rozglądając się po pustych ulicach, w poszukiwaniu goniącego mnie człowieka. To na pewno nie były zwidy... Czułam obecność tego nieznajomego. Słyszałam go. A w dodatku widziałam go...
-To gdzie jedziemy? - moje zamyślenia przerwał łagodny głos Wendy.
-Masz jakiś pomysł?
-Może do 'pani Betty' ? - zapytała, a ja uśmiechnęłam się na wspomnienie o małym barze, do którego zawsze szłyśmy kiedy pokłóciłyśmy się z rodzicami.
-Dobry pomysł. Przynajmniej mamy pewność, że będzie czynne.
Samochód skręcił w kolejną ulicę, a kolorowy, świecący szyld 'Mrs Betty' błysnął nam po oczach. Powoli wysiadłyśmy z auta, kierując się do wolnego stolika.
-Nicole! Wandy! Moje skarbeńki! - krzyknęła Betty, przyciągając nas do uścisku. Zaśmiałyśmy się i posłałyśmy sobie rozbawione spojrzenia. - Tak długo was nie było. Myślałam, że zapomniałyście o starej Betty i jej barze!
-Nigdy w życiu! - krzyknęłam, z trudem odrywając się od kobiety. Wandy zaśmiała się, a po chwili zwróciła się do staruszki.
-Betty, podasz nam to co zawsze? Musimy pogadać.
-Oczywiście. - patrzyłam jak idzie do kuchni. Nic się nie zmieniła...dokładnie taką ją zapamiętałam. Siwe, długie włosy, spięte w wysokiego koka, duże, złote kolczyki i kolorowe swetry i spódnice, zasłonięte szarym fartuszkiem z autografem 'sławnego kucharza'.
-Nicole? - przeniosłam wzrok na przestraszoną Wandy. Jak zawsze, kiedy się denerwowała, mocno zagryzła wargę i spuściła wzrok. Westchnęłam i opadłam głębiej w miękkiej sofie.
-Wszystko zaczęło się od kłótni z Davidem. Zostawił mnie, wiesz?
-Nie, nie wiedziałam. - powiedziała z przerażeniem. -A-ale tydzień przed ślubem?
-Dokładnie. Dziwię się, że jeszcze o tym nie wiesz, bo piszą o tym w każdej gazecie.
-Piszą o tym, że cię zostawił?
-Niezupełnie - powiedziałam krzywiąc się - piszą o tym, bo jakąś godzinę po naszej kłótni ktoś zabił Davida.  - przerwałam, spoglądając na siostrę. Zakryła usta dłonią, a po jej policzku spłynęła jedna samotna łza.
-Moja biedna. - powiedziała lekko chwytając moją dłoń i zaczynając głośniej płakać.
-Wandy...to jeszcze nie koniec, bo widzisz...teraz ja mam być zabita. Dzisiaj miałam wypadek, ktoś zrzucił mnie z drogi, a przed twoim przyjściem gonił mnie nieznajomy z nożem...
-C-co?!
-To wasze frytki i cola. - Betty podeszła uśmiechnięta do stołu, kładąc nasze jedzenie na kolorowych serwetkach. - Coś się stało Wendy?
-Nie, nic. - dziewczyna szybko otarła łzy i posyłając sztuczny uśmiech zaczęła jeść frytki. Kiedy Betty odeszła, spojrzała na mnie z bólem i złapała obie moje ręce.
-Czemu matka mi nie powiedziała? Rozmawiałyśmy. Powiedziała tylko, że nie wie jak będzie ze ślubem...
-Wandy...widzisz to jeszcze nie koniec.
-Nie proszę cię...
-David miał romans.
-David? Romans? Ale on cię kochał...- zaśmiałam się bez humoru.
-Ktoś mi dzisiaj powiedział, że gdyby mnie kochał...nie zostawił by mnie tydzień przed zaplanowanym ślubem. Był debilem...niestety ja myślałam, że to osoba, która mi to mówi nim jest. - popatrzyła na mnie, chwilę zastanawiając się.
-Kiedy pogrzeb?
-Jutro. - westchnęła
-Pojadę zabrać sukienkę i przyjadę rano. Ok? Na dzisiaj tyle informacji mi wystarczy. - posłała mi współczujący uśmiech i zaczęła pić colę.
-Możemy wracać? - szepnęłam po chwili.
-Oczywiście. - odpowiedziała patrząc na puste talerze i upijając ostatni łyk napoju.
Wyszłyśmy z baru, wcześniej żegnając się z uśmiechniętą Betty, po czym wsiadłyśmy do auta. Srebrny opel ruszył w stronę domu matki.
-Dasz radę sama z nią porozmawiać? - niepewnie kiwnęłam głową, wyglądając przez przyciemnione okno. Jechałyśmy jeszcze chwilę w ciszy po czym znalazłyśmy się pod kamienicą. 
-Dziękuję. - uśmiechnęłam się, lekko przytulając Wandy i wychodząc z auta.
-Będę jutro. - krzyknęła zanim zamknęłam drzwi.
-Jedz ostrożnie! - pomachałam jej ze schodów i powoli otworzyłam drzwi.
-Nicole. Matka się zamartwia. - krzyknęła Victoria, pchając mnie do salonu.
-Zostaw mnie. - odepchnęłam dziewczynę i weszłam na górę, zatrzaskując za sobą drzwi, po chwili otworzone przez moją matkę.
-Gdzie byłaś? - spytała opierając się o ścianę, na przeciwko łóżka.
-Nie muszę ci się tłumaczyć. - odpowiedziałam zdejmując sweter.
-W momencie, kiedy ktoś chce cię zabić...musisz.
-Najpierw odpowiedź mi czemu nie powiedziałaś Wandy. - poprawiła swój szlafrok i usiadła na końcu łóżka.
-Dla twojego dobra.
-Dla mojego dobra? Może myślałaś, że własna siostra chcę mnie zabić.
-Nie...dla twojej opinii.
-Opinii...no pewnie...bo niby o czym innym mogłabyś myśleć. O moim szczęściu? - prychnęłam - Za dużo kasy, żeby o tym myśleć.
-Nicole. Wiesz dobrze, że mi na tobie zależy. - szepnęła, zbliżając się do mnie.
-No właśnie nie wiem.
-Gdzie byłaś? - powiedziała błagalnie, lekko głaskając mój policzek.
-Z Wendy.
-P-powiedziałaś jej?
-Miałam ukrywać prawdę przed własną siostrą? - schowała twarz w dłonie i ze smutkiem pokręciła głową.
-Wiem, że nie jestem najlepszą matką. Wiem, że nie lubisz Anthonego i wydaje ci się, że to wszystko niesprawiedliwe...,ale jestem tu, żeby ci pomóc.
Między nami zapadła cisza. Przez otwarte okno było słychać każdy możliwy szmer, jednak w pokoju panował spokój i chorobliwy smutek.
-Przepraszam. - odezwałam się po chwili - Czuję się nieswojo z całą tą sytuacją...nie codziennie ktoś chce cię zabić. - uśmiechnęłam się do niej, lekko przytulając ją do siebie. Jej nieregularny oddech po chwili ustał, a serce wróciło do normalnej pracy.
-Ja też przepraszam. Za wszystko.
Oderwałyśmy się od siebie i popatrzyłyśmy na zegar. 
-Późno. Pójdę lepiej spać. Ty też idź coś zjeść i spać.
-Zjadłam z Wendy. - wyjęłam z walizki koszulę nocną i zaczęłam iść w stronę łazienki.
-Więc dobranoc. - powiedziała wychodząc z pokoju.
-Dobranoc. - szepnęłam, kiedy pokój był pusty.
Wyciągnęłam z szafy czysty ręcznik i przewieszając go sobie przez ramię weszłam do łazienki i zamknęłam drzwi. Wzięłam długą kąpiel, po której zadowolona wyszłam z wanny. Ubrana w piżamę stanęłam przed dużym lustrem i zaczęłam czesać włosy, a następnie myć zęby. Uśmiechnięta przemyłam twarz i zaczęłam wycierać ją ręcznikiem, gdy nagle usłyszałam dziwne odgłosy z podwórka. Mimo wszystko zlekceważyłam je i zaczęłam wcierać w twarz krem. Po chwili w pokoju rozbrzmiał odgłos tłukącego się szkła, a w domu włączył się alarm. Wystraszona wybiegłam z łazienki, zastając na środku pokoju duży kamień z przyczepioną karteczką. Podbiegłam do okna, a w oddali zauważyłam uciekającą postać.
-Cholera. - szepnęłam do siebie i klęknęłam, próbując odplątać karteczkę.
Na brudnym skrawku papieru, z literek wyciętych z gazety ułożony został napis 'ZGINIESZ SUKO. ZA TO CO ZROBIŁAŚ'. Tylko co ja zrobiłam?
Przerażona, nie myśląc dłużej chwyciłam telefon.
-Panie Bieber? Proszę mnie stąd zabrać. On mnie znalazł! Chce mnie zabić. - wybełkotałam prawie płacząc i siadając w rogu pokoju z pogiętą karteczką w ręce. - Chce mnie zabić... 

                                                             ~*~

Jeszcze raz dziękuję wszystkim czytelnikom Lottery, a jest was coraz więcej :D !
Dziękuję też za wsparcie moich kochanych przyjaciół, zachęcających do dalszej pracy.
Dziękuję współpracującymi z moim blogiem stronom (możesz zapoznać się z nimi w zakładce 'Kontakt i współpraca') oraz wszystkim wspierającym mnie osobom.
Pamiętajcie, że to wasze komentarze, maile i pytania na asku zachęcają mnie do dalszej pracy! Dlatego jeśli będzie więcej komentarzy postaram się dodać rozdział szybciej.
Dziękuję! :*

10 komentarzy:

  1. Awww było tak blisko i nie byłoby pana Biebera i pani Hale haha.
    Długo trzeba było czekać, ale rozumiem cię!
    Jeśli dalej bd tak pisać to moge czekać nawet miesiące! <3
    świetnie :****

    OdpowiedzUsuń
  2. To było genialne. Dzisiaj zostawiłam sobie Twój nowy rozdział na deser bo miała trochę do zrobienia, a wolałam delektować się nim w spokoju i było warto. Cała akcja rozgrywa się świetnie, nie za wolno, nie za szybko. Jestem pod wrażeniem, że za główny wątek uznałaś zagrożenie Nicole, a nie od razu wielką miłość z Bieberem XD Jestem Ci za to ogromnie wdzięczna bo intryguje mnie każda część tego opowiadania, nawet najdrobniejszy element bo jak to się mówi "diabeł tkwi w szczegółach" :D
    Mam ogromną nadzieję, że już niedługo dodasz kolejny rozdział bo nie mogę się doczekać <3
    Życzę weny ♥

    OdpowiedzUsuń
  3. Ajajaj Kocham to :D pan Bieber rozbraja. Love

    OdpowiedzUsuń
  4. zajebiście. Pisz, pisz szybko :*

    OdpowiedzUsuń
  5. Kocham. Dawaj nn ! <3

    OdpowiedzUsuń
  6. Nie moge sie doczekac kiedy dodasz nastepny. to opowiadanie wciaga. chcesz je czytac i czytac. naprawde masz talent.

    OdpowiedzUsuń
  7. super, super ! Pierwszy jaki czytam o Justinie ^ ^

    Zapraszam Ciebie ) i wszystkich) do siebie >> http://ffonedirection1.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  8. Jeju genialne to było. Przepraszam że dopiero dziś ale czasu nie miałem. Koniec półrocza...zagrożenia...takie tam haha.
    Cudne to było. Czytałem fragment wcześniej ale ta końcówka....wow jest moc @YourBoyBelieber Piotrek z Ask.fm ;)))

    OdpowiedzUsuń
  9. Megaaa !!
    Czekam na ciąg dalszy <3

    OdpowiedzUsuń