piątek, 4 lipca 2014

Twelve.

"Kiedy nasze dusze zostały zapoznane
Żadne z nas nie podejrzewałoby
Przez co będziemy przechodzić
Wzlatując i upadając

Będąc w piekle, będąc ponad
Płacząc o pomoc, płacząc o miłość
Kiedy ciemność śpi obok ciebie
A poranek jest daleki
Chcę chwycić twoją dłoń i cię poprowadzić
Parov Stelar - Shine"

-To nie będzie bolało. Załatwię to szybko, dobrze? - gruby, męski głos przedarł się do mojego umysłu i począł wiercić tam dziurę ogromną jak ocean.
-Nie chcę. - szepnęłam, jednak mężczyzna wyjął broń i zaczął we mnie celować. Jego błękitna maska zadrżała na wietrze i jedną dłonią zaczął mocniej przywiązywać ją do swojej twarzy.
Wykorzystałam ten moment. Odwróciłam się tak szybko jak potrafiłam i nie patrząc za siebie zaczęłam biec. Paniczny strach ogarnął moje trzęsące się z zimna ciało. Dopiero teraz zauważyłam, że biegłam boso. Zmarznięte stopy co jakiś czas wpadały w poślizg na lśniących kafelkach. Budynek w którym się znajdowałam wyglądał jak szpital... a konkretniej Lennox Hill Hospital. Znajome gabinety, korytarze, pokoje, teraz wydały mi się zupełnie obce i nie wiedziałam co robić dalej. Przystanęłam na chwile, kiedy na swojej szyi poczułam ucisk.
-Koniec zabawy. Ptaszek wpadł do klatki. - wyszeptał mężczyzna i przycisnął broń do mojego spoconego czoła.
-Stój. - powiedział spokojnie mężczyzna, wychodzący zza rogu. - Ja to zrobię.
Mężczyzna posłusznie opuścił broń i osunął się w bok, tymczasem ten drugi wyciągnął błyszczącą broń i jedną ręką przytrzymując swoją fioletową maskę zaczął celować. Po pomieszczeniu rozległ się huk i ciało opadło na ziemię.
-Żyje. - szepnęłam przez łzy.
"Fioletowa maska" chwile wpatrywała się w swojego ociekającego krwią kolegę, leżącego na ziemi, po czym cofnął się do tyłu i podniósł swoją torbę rzuconą obok.
-Dlaczego go zabiłeś? - chwilę stał w ciszy, nie unosząc spojrzenia znad brudnych butów.
-Obiecałem, że będę cię bronił. Obiecałem, że będzie dobrze.
-Komu? Komu obiecałeś?
-Tobie. - odpowiedział i odwrócił się w stronę wyjścia.
Przez otwarte okno do pomieszczenia znów wpadł podmuch wiatru. Moje długie włosy zakryły twarz i jak szalone zaczęły tańczyć na wietrze. Mężczyzna z każdą chwilą oddalał się i tylko moje nogi nie chciały zrobić żadnego kroku. Stałam znieruchomiała, jak spłoszona sarna, ogłupiała, patrząca na swojego wybawce.
-Wiem kim jesteś! - krzyknęłam w kierunku mężczyzny. Zaciekawiony odwrócił się tak szybko, że kaptur zakrywający jego włosy, prawie spadł.
-Jesteś najbardziej denerwującą osobą jaką znam, nienawidzę cię, ale... jednocześnie nie wyobrażam sobie bez ciebie życia...
Zdrętwiałe nogi zadrżały i mijając krew rozlaną po podłodze, podeszły do "Fioletowej maski"
-Nie wyobrażam sobie bez ciebie życia, bo kocham cię. Kocham cię Justin! - jego oczy zaiskrzyły i chłopak niestarannie chwycił mnie w talii.
-To...jest głupie. - szepnął, ale udałam, że tego nie słyszę...dla mnie ta chwila była idealna...

POV Nicole 
Delikatny pocałunek w policzek rozbudził mnie ze snu. Jak w tajemniczym transie wciąż leżałam na niezidentyfikowanym obiekcie i z wielką satysfakcją wdychałam zapach tego kogoś lub czegoś. Głośno westchnęłam i powoli przetarłam zaspane oczy. Przede mną ukazał się w tym momencie chyba najpiękniejszy widok na świecie. Brązowooki chłopak z uśmiechem wpatrywał się we mnie, a jego bląd włosy chaotycznie ułożone na wszystkie strony, co jakiś czas przykrywały jego czoło i zabawnie wchodziły do jego oczu. Po chwili jednak uśmiech Justina znikł, a jego oczy zwrócone były już w całkiem innym kierunku. Z grymasem wstałam z jego kolan i poprawiłam pogniecioną bluzkę.
Był tu, całował mnie, pozwalał żebym na nim leżała, uśmiechał się...ale w przeciągu jednej sekundy potrafił zniszczyć mój humor...
-Przepraszam. - burknęłam nie patrząc na chłopaka. - Mogłeś mnie obudzić.
-To nic takiego.
-No pewnie. - przewróciłam oczami i szybko wstałam z krzesła.
-Wołali cię do jej sali. Jej stan się poprawił.
-Dzięki. - odpowiedziałam i niepewnie podeszłam do sali numer 220.
Cicho zapukałam i drzwi uchyliły się. W środku stała młoda pielęgniarka i dwóch lekarzy. Ellen leżała pół przytomna na łóżku i co jakiś czas poprawiała rude włosy spięte w kucyka. Po jej twarzy od razu poznałam, że nie słuchała mężczyzn. Miała wysokie mniemanie o sobie i zapewne twierdziła, że nikt nie zapewni jej takiej opieki, jak ona sama. Kiedy tylko zobaczyła mnie w drzwiach jej wyraz twarzy zmienił się. Na policzki wystąpiły rumieńce, ale nie te spowodowane zawstydzeniem...to były rumieńce gniewu. Cała jej twarz zrobiła się czerwona, a oczy pociemniały. Myślałam, że karze mi wyjść, zrobi obrażoną minę i odwróci się tyłem, ale ona tylko spokojnie potarła ręce i poprosiła lekarzy o wyjście.
Przestraszona podeszłam do jej łóżka i usiadłam na krześle obok. Jej sala była jak na Mount Sinai Hospital bardzo przytulna. Błękitna firanka powiewająca na wietrze, śnieżno białe ściany, białe łóżko z metalowymi okuciami i kilka poduszek starannie ułożonych pod głową Ellen.
-J-jak się czujesz? - wyjąkałam patrząc na swoje dłonie. Zaśmiała się gorzko i pokręciła głową.
-To przez ciebie tu jestem. - burknęła
-Przeze mnie? - odparłam ze strachem? 
-To ciebie ktoś chce zabić, ale nie rozumiem czemu ten ktoś miesza w to mnie...
-Ja...
-Po co tu przyszłaś? - przerwała mi.
-Nie darowałabym sobie gdyby tobie coś się stało, a ty...my...
-Oj daj spokój! Nie gadałyśmy na tyle długo, że dałabyś sobie beze mnie radę!
-Ellen...proszę cię. Powiedz mi o co ci do cholery chodzi! Czemu tak mnie nienawidzisz?!
Nerwowy chichot uszedł z jej ust i dziewczyna opadła na łóżko.
-Na prawdę nie wiesz?
-Oczywiście, że nie...dawniej rozwiązywałyśmy problemy razem, pamiętasz? Teraz po prostu odwróciłaś się i odeszłaś...
-Każda nies­pełniona miłość rodzi za sobą niena­wiść i cierpienie.
Posłałam jej skonsternowane spojrzenie i zamilkłam jakby czekając co powie dalej. 
-Idź już. - stwierdziła, a w jej brązowawych oczach dostrzegłam łzy.
-Ellen...ja nie rozumiem...
-Nie rozumiałaś tak długo, więc czemu miałabyś zrozumieć dzisiaj?
-Wrócę... później. - wyszeptałam wstając z krzesła. Może faktycznie coś ominęłam? Może miała powód by mnie nienawidzić?

Powoli opuściłam mały pokoik i wyszłam na pusty korytarz. Justin stał oparty o ścianę i pogrążony we własnych myślach nucił jakąś nikomu nieznaną melodię. Cicho kaszlnęłam dając mu do zrozumienia, że już jestem i przeszłam koło niego. Zagubiona wyszłam na duży parking i rozejrzałam się w koło. Wydawało mi się, że starsi ludzie spacerujący za ręce drwią ze mnie, dzieci podbiegające do swoich rodziców mówią o mnie, a samotni mężczyźni ubrani na czarno zaraz wyciągną broń i będą chcieli mnie zabić... Drżąc z zimna zapragnęłam znów znaleźć się w moim mieszkaniu, zadzwonić do Wandy, z kubkiem gorącej herbaty w dłoniach. Równą minutę wpatrywałam się w zegarek na mojej dłoni i dopiero gdy wskazówka minęła 5 minut po dziewiątej, ze szpitala wyszedł Justin. Nie spieszył się. Szedł powoli i rozglądał się w koło. Nie wiedziałam czy patrzył na mnie, bo gdy tylko usłyszałam dźwięk otwierającego się samochodu, jak spuszczony ze smyczy pies wbiegłam do środkach. Poczułam się, jakbym była nawet niewolnikiem Justina Biebera. Nie miał takiego prawa. Był zwyczajnym policjantem.
Chłopak wsiadł do auta i szybko odjechał. Nagle mu się spieszyło?
Zamyślona wpatrywałam się w szybę. Znów cisza... On znów nic nie powie. Sam odsunął się. Dał mi do zrozumienia, że nie potrzebuje mnie w swoim życiu. Dla niego liczyła się praca, a ja byłam problemem przez który mógł stracić posadę.
Będę musiała spotkać się z ojcem, pomyślałam. Porozmawiać z nim o Carolinie...
Będę musiała pojechać do Wendy, spotkać się z nią.
Będę musiała wrócić pełnią serca do pracy...
I przede wszystkim będę musiała zapomnieć o Justinie Bieberze.
Podjechaliśmy pod mój blok. Zabudowana okolica nie oferowała ogromnego parkingu, czy prywatnych garaży, posiadała jedynie mały parking w tym momencie skutecznie zapełniony przez auta. Justin chwile krążył po okolicy, ale w końcu zdecydował się stanąć kilka ulic dalej.
Gdybym sama miała przemierzać tę okolicę moje nogi wykonały by kilka kroków i padłyby jak nie żywe na szary beton. Wkoło unosił się natrętny zapach zgnilizny i moczu. Przedzierał się głęboko przez nos do mózgu i powodował u człowieka coś w rodzaju transu. Znakomicie zastępował narkotyki czy dym papierosowy, bo nawet Justin zasłaniając twarz dłonią, nie myślał o wyjęciu ukochanej paczki papierosów. Dopiero po skręceniu w prawo zapach uszedł, ale i tam czekały przykre niespodzianki. Prawie nagie murzynki biegające po ulicy i goniące swoich rozgniewanych chłopaków, zapłakane dzieci błagające o kilka groszy i sklepikarze natrętnie wciskający tandetne produkty. Idąc tą zatłoczoną uliczką, człowiek prędzej pomyślałby, że jest w niewielkim miasteczku w Afryce, a nie w Stanach Zjednoczonych, w Nowym Jorku. Któż pomyślałby, że na granicy Manhattanu, najbogatszej dzielnicy NY, znajduje się świat w tak zapłakanym stanie. Kilku wysokich, czarnych mężczyzn wpadło na mnie, a z ich towarzystwa wyciągnęła mnie dopiero silna dłoń Justina.
-Nic ci nie jest?
-Boje się. - odszepnęłam, ale widocznie tego nie usłyszał, bo zmarszczył brwi, jednak kiedy chciałam już powtórzyć swoje słowa, mocno ścisnął moją dłoń.
-Daj posłuchać. - spokojnie powiedział, a ja pochłonęłam się myślą, czego chciał posłuchać? Gwaru samochodów, rozmowy ciemnoskórych ludzi, krzyku dzieci, płaczu... czego można słuchać na granicy Bronxu? Po chwili Justin znów chwycił moją dłoń i nachylił się do mnie jakbyśmy byli parą, jakby za moment miał mnie pocałować i ten sam głupi dreszcz przeszedł moje ciało. 
-Teraz skręcimy w lewo. Rozumiesz?
-Moje mieszkanie jest dalej. - odburknęłam, zdając sobie sprawę ze swojej złudnej nadziei.
-Nicole. Ktoś nas śledzi. Udawaj, że wszystko jest ok.
Wszystko ok? Och tak! Pewnie! Ktoś nas śledzi, ale to pikuś! Ten sam człowiek nawiedza mnie codziennie w koszmarach, a jego parę przeraźliwych oczu widziałam już kilka razy. Spokojnie to nie bazyliszek. Na szczęście jego wzrok nie zabija. Za to jego nóż, jego broń....tak czy inaczej to nic takiego, czyż nie?!
Szalony umysł płatał figle, a najczarniejsze scenariusze, co jakiś czas dawały o sobie znać, nogi jak zwykle zdrętwiały i byłam też pewna, że pobladłam. Ale szłam. Szłam mocno ściskając dłoń Justina i głęboko oddychając. Słyszałam jego pytania i monolog jaki przeprowadzał sam z sobą, bo ja najzwyczajniej nie słuchałam go. Nasłuchiwałam kroków, a gdy te po chwili stały się jeszcze głośniejsze miałam wrażenie, że upadam.
Justin chwycił za swoją kurtkę i zwinnym ruchem wyjął czarną połyskującą na słońcu broń. Szybko odwrócił się i jednym ruchem powalił nieznajomego. Głośno pisnęłam i jak spłoszony ptak skryłam się w cieniu.
-Kim jesteś?! - krzyknął Justin dociskając broń do skroni mężczyzny.
-Spokojnie! Stary złaź ze mnie, bo zaraz zza rogu wyjdzie mój kumpel i coś ci zrobi, bo będzie myślał, że jesteś zabójcą!
-Więc z kimś współpracujesz?
-Bieber! Jestem z policji stanowej! W kieszeni mam odznakę! - wrzasnął mężczyzna, a ja wyszłam z ukrycia i stanęłam za Justinem. Ten nie odrywając broni od głowy powalonego, wyciągnął z jego kieszeni błyszczącą odznakę i zaczął ją oglądać. W między czasie zza rogu wyszedł kolega leżącego na ziemi policjanta i popijając kawę kupioną przed chwilą zaczął się głośno śmiać.
-A nie mówiłem, że Bieber to kawał sprytnego skurczybyka?! - wrzasnął grubym i denerwującym głosem stając nad tamtym. - Stan Donson. - powiedział podając Justinowi dłoń.
-Czego chcecie? Kto wam kazał? - wybełkotał Justin nie podając mu ręki.
-Czy zejdziesz ze mnie? - wyszeptał młodszy policjant leżący wciąż na ziemi i przygnieciony ciężarem Biebera.
-Ależ Chuck nieźle wyglądasz tam na dole! - krzyknął Stan zaczepiając kolegę butem.
-Kto was przysłał?! - wrzasnął tym razem Justin wstając z policjanta i kopiąc go w brzuch.
-A kto mógł? - powiedział Stan patrząc na w zwijającego się z bólu Chucka.
-Styles. - wysyczał przez zęby Justin i złapał mnie pod ramię. - Jak widzicie świetnie sobie radzę więc niech Harry zajmie się swoimi sprawami. 
Chłopak pociągnął mnie ponownie na główną ulicę i przyspieszył kroku.
-Ej, ej spokojnie. - dobitnie powiedziałam, kiedy uścisk Justina pogłębił się. 
-Zabije skurwiela. - warknął, a ja nie odezwałam się.
Chłopak puścił moją dłoń dopiero gdy znaleźliśmy się na znajomej ulicy. Weszliśmy wspólnie do małego mieszkania i nagle zrobiło się tu tak spokojnie. W dodatku on stał za mną i nie wiedziałam czy w tym momencie mnie nienawidził, ale poczułam się dobrze i nareszcie spokojnie. Stanął w drzwiach i rozejrzał się w koło jak po nieznajomym miejscu. Jeszcze raz prześledził wzorkiem małą kremową kuchnie i połączony z nią zielonkawy salon. W mieszkaniu zdawało się pachnieć spalenizną, co wywołało u mnie zarówno zdziwienie jak i zdegustowanie. Nie lubiłam tego zapachu. Powoli podeszłam do okna i zamknęłam je z hukiem, miejąc nadzieję, że to stąd dociera ten zapach. Kiedy odwróciłam się Justin wciąż stał w miejscu i zdawał się zastanawiać co ma zrobić.
-Może wejdziesz? - zapytałam całkiem nieobecna. Jeszcze tydzień temu leżał na mojej kanapie jak stary, dobry przyjaciel, oglądając mecz. Dziś bał się przekroczyć próg mojego mieszkania?
-Nie wiem czy powinienem. - odpowiedział, a ja pokręciłam z rozczarowaniem głową. Zaśmiałam się nerwowo i weszłam w głąb mieszkania.
-Na prawdę tego nie widzisz? Nie widzisz tego Justin?! - krzyknęłam opierając się o ścianę. - Nie mam nikogo! Nie mam nikogo komu mogłabym zaufać, kto by mi pomógł...nie mam...i myślałam, że chociaż ty...
-To nie za dobry pomysł...ja...
-Ty, ty, ty! Długo zastanawiałam się czemu mężczyzna taki jak ty jest samotny i wiem! Jesteś  samolubem! Myślisz tylko o sobie!

POV Justin
Ja samolubem? Cholera ma racje! Jestem nim! Jestem samolubem, bo odkąd poznałem tę dziewczynę...nie chciałem się nią z nikim dzielić. Tak, to jak najbardziej objaw bycia samolubnym. Stanąłem na środku jej mieszkania i popatrzyłem na nią z obawą. Co mam powiedzieć? To taki moment, że powiesz jedno słowo za dużo i albo wygrywasz, albo tracisz swoją szansę.
-Czego ty chcesz Justin? O co ci chodzi? - szepnęła.
-Chodzi mi o ten absurd! - wyrzuciłem ręce przed siebie i zdenerwowany głośno wypuściłem powietrze. Dobrze wiesz, że teraz jesteś przestraszona, jesteś zdenerwowana i... szukasz obrońcy, bohatera... a ja jestem najbliżej. Ale wiesz, kiedy to ucichnie przejrzysz na oczy. Jestem nikim Nicole... - zrobiłem krótką pałze odrywając od niej wzrok i patrząc w bok. - Ale ja bym chciał... chciałbym ci pomóc. Chciałbym zawsze ci pomagać...tylko, że to będzie błąd...
Uniosłem wzrok znów zanurzając się w otchłani jej zielonkawych oczu i poczułem się nieswojo.  Patrzyła na mnie w ciszy i widać było, że analizuje moje słowa.
-Popełniłam wiele błędów i nie zawsze żałowałam... Nie odpychaj mnie Justin. - szepnęła i zdawało mi się, że z każdą chwilą była coraz bliżej... ale może to ja w jakiś magiczny sposób przysuwałem się do tej dziewczyny? Może działała na mnie jak magnez? I może właśnie nasze dwa, zupełnie przeciwne bieguny powinny się połączyć?
-Nie odpycham cię Nicole. - Pomimo ogromnego ścisku w żołądku zdecydowałem się wreszcie powiedzieć jej coś. Coś co przynajmniej na jakiś czas pozwoli mi zatrzymać ją u swojego boku. - Potrzebuję cię. - stwierdziłem i ująłem twarz dziewczyny w dłonie. Nie odpowiedziała. Stanęła na palcach jak mała dziewczynka i musnęła delikatnie moje usta, a po chwili jej delikatny pocałunek stał się pełen pożądania i czegoś w rodzaju mieszanki wybuchowej doprowadzającej do eksplozji w twoim żołądku, umyśle, a przede wszystkim sercu. To było to. To była miłość i teraz już to wiedziałem.

POV Nobody's
Justin z trudem oderwał się od dziewczyny. Nareszcie miał ją w swoich ramionach i czuł się spełniony. A ona? Zamarzyła o tym już pierwszego dnia, ale była raczej młodym człowiekiem dążącym do sukcesu. Miała być bogata i najwidoczniej nieszczęśliwa jak jej matka. Nicole nie kochała Davida i zrozumiała to dowiadując się o jego zdradzie. To jej nie zabolało. Może nawet jej umysł podpowiadał jej, że z każdym dniem oddalają się od siebie, ale zdawała się tego nie widzieć dla dobra ich związku. Nie chciała być kurą domową. Nie zwracała uwagi na kłótnie o to gdzie jest jej miejsce. Ale teraz już to wiedziała. Jej miejsce było tu. U boku tego pozornie zwykłego policjanta. Zakochała się w nim takim. Uwielbiała obserwować jak myszkuje w papierach, jak cicho mruczy gdy zasypia i jak zabawnie wystukuje i nuci piosenki.
-Muszę jechać. Zrobiło się późno. – szepnął, a ona nerwowo zagryzła wargę. Chciała coś powiedzieć, ale tylko pokręciła ze smutkiem głową i zrobiła krok w tył posyłając mu łagodny uśmiech. Nie patrzyła na niego, ale czuła na sobie jego spojrzenie. Czuła się inaczej niż zwykle. Nie patrzył na nią jak na ofiarę, czy świadka. Patrzył na nią jak na kobietę, której pragnie mężczyzna.
-Muszę jechać. – powtórzył jakby zachęcając sam siebie.
-Wiem. – odpowiedziała nie wiedząc co może zrobić żeby go zatrzymać.
-Jestem potrzebny na mieście.
Westchnęła głęboko i po raz kolejny spuściła wzrok. Wcale nie wyglądał jakby chciał odjechać, a ona nie wyglądała jakby chciała zostać tu sama.
-Nie chcę żebyś jechał. – szepnęła, a z jej ust uszedł delikatny jęk.
Zdziwiła się kiedy złapał ją za rękę. Delikatnie uniósł jej dłoń, wewnętrzną częścią do góry i pocałował w nadgarstek. Muśnięcie warg, słodki oddech na skórze i zapach tego mężczyzny, co za słodka tortura.
-Nie mogę zostać. To zły pomysł.
-Dlaczego?
-Dlatego. -  Znów pocałował jej nadgarstek, a z każdą chwilą jego wargi znajdowały się coraz wyżej. – I dlatego. – szepnął muskając jej usta i robiąc kilka kroków w tył.
Zaśmiała się. Miał na nią okropny wpływ. Wystarczyło, że stanął tak blisko niej i znów traciła zmysły, zapominała jak się oddycha, jak się mówi, a nawet jak się stoi. Była przy nim miękka.
Uśmiechnął się i pocałował ją w policzek. Stała tam osłupiała, a kiedy wyszedł nie odeszła od drzwi. Jak wierny pies ześlizgnęła się po ścianie na ziemie i rozmarzona pochłonęła się myślami o Justinie.
                                              
                                                                 ~*~
Od razu po wyjściu z jej mieszkania Justin przybrał minę surowego gliny. Stwierdził natychmiast, że byłby niezłym aktorem, bo w jego sercu właśnie odbywał się najgłośniejszy koncert jaki w życiu słyszał, a jednak jego niepozorna twarz wszystko skryła pod maską bezlitosnego policjanta. Chłopak zamienił kilka słów z policjantami siedzącymi na schodach. Właściwie miał zamiar dać upust swoim emocjom i zabić krzykiem tych małolatów, ale wybrał na swój worek treningowy innego osobnika. Z radością co jakiś czas przenikającą przez surową minę, zszedł po schodach i jak huragan wybiegł z budynku. Był spóźniony na nocną zmianę. Rozejrzał się w koło i wsiadł do auta. O dziwo nawet nie miał w planach wyjąć papierosa. Ze spokojem stanął na parkingu pod budynkiem policji i przeżuwając gumę miętową wszedł do środka. John z którym miał się zmienić zmianą nawet nic nie mówił. Justin posłał mu szeroki uśmiech, a ten od razu pojął szczęście przyjaciela. Pomruczał jedynie coś pod nosem i bąknął cicho, że zarówno Harry jak i Glickman są w budynku. Justin uśmiechnął się chytrze. Zaraz rozpocznie swoją ulubioną zabawę i nie może się już doczekać. Chłopak oparł się o poręcz przy schodach i cierpliwie czekał udając zajętego przeglądaniem papierów. Minęło jakieś 10 minut i po korytarzu rozległ się krzyk pana Stylesa. Ten obrzydliwy osobnik schodził po schodach i właściwie jeszcze nie odchodząc od biura również swojego szefa Glickmana zaczął składać na niego skargi i użalać się sam nad sobą. Powoli uniósł rozczochraną głowę i dojrzał Biebera stojącego na najniższym stopniu.
Posłał mu rozgniewane spojrzenie, z którego Justin zadrwił i szybko zszedł na dół. Z wyższością stanął blisko Biebera, po czym zaczął głośno i wyraźnie wykrzykiwać mu w twarz swoje codzienne bzdury.
-Zabiję cię sukinsynu! Wydaję ci się, że możesz wszystko debilu?! – krzyknął wytykając przed siebie długi palec i machając nim przed twarzą Justina. – Otóż nie! Jesteś nikim!
Justin zaśmiał się i odłożył papiery na stoliku obok. Zabawa się zaczyna, pomyślał.
-Oj Harry mylisz się. Ja mogę wszystko. W przeciwieństwie do ciebie jestem tu, bo jestem dobrym gliną, a nie bo mam znajomości. – odpowiedział Bieber mijając Stylesa i stając o krok dalej.
-Twój ojciec był policjantem, a chcesz mi wmówić, że jesteś tu bo masz talent. – chłopak głośno się zaśmiał, a Justin odwrócił się tyłem. – Zabawne Bieber, nie powiem. Wciąż zastanawiam się czemu dostałeś ten awans.
-Chcesz wiedzieć czemu?
Nie odpowiedział. Bał się. Justin z uśmiechem wymierzył tylko jeden cios w brzuch przeciwnika, a ten poległ.
-Ahhh Styles z tobą nie ma nawet zabawy. – powiedział z udawanym smutkiem i schylił się do leżącego w policjanta. W koło jak zawsze stała już grupa młodszych policjantów. Wszyscy w tym budynku za wzór mieli Justina i każdemu odpowiadały jego ciągłe sprzeczki z Harrym. Obserwowali ciosy, jego styl mówienia i jego taktykę, a on tego nieświadomy, po prostu dobrze się bawił.
Justin z ogromnym uśmiechem wyciągnął z ust gumę do żucia i niby to przypadkiem przykleił ją do czoła zwijającego się z bólu Stylesa.
-Musisz być naprawdę głupi posyłając dwóch niedoświadczonych policjantów na przeszpiegi. Ostrzegam. Jeszcze raz, a zabije cię Harry. Rozumiesz?
Znów nie odpowiedział, ale na Justinie nie zrobiło to wrażenia. Ostrożnie podniósł Stylesa i jak niezwykły prezent pchnął go w ręce młodego policjanta umierającego ze śmiechu.
Chłopak już miał odchodzić kiedy ponownie usłyszał jego cichy głos. 
-Zabije tę twoją dziwkę. – wysyczał przez zęby Harry, wyrywając się z objęć żółtodzioba i robiąc kilka kroków w stronę Justina.
Zaciekawiony Bieber odwrócił się i posłał mu zdziwione na pozór spojrzenie.
-Sorry, ale nie korzystam. – odpowiedział, na co w sali odezwał się gromki śmiech.
-Nie bądź głupi Bieber. Oni nie wiedzą, ale ja wiem. – parsknął wskazując na zgromadzonych. – Najpierw ostro ją przelecę, a potem zabije. Zabije jak psa.
Justin głośno się zaśmiał, po czym podszedł tak blisko Harrego, że słyszał bicie jego serca.
-Ja już przeleciałem twoją dziewczynę, więc nawet w tej konkurencji wygrałem. – odpowiedział z wyższością i pchnął mężczyznę, a tłum rozstąpił się na boki. – A jeśli tylko ją tkniesz, albo jeszcze raz nazwiesz ją dziwką… hmmm chyba nie chciałbyś stracić takiej ładnej czupryny? – zachichotał mierzwiąc mu brązowe włosy.
Harry będąc w kompletnym szoku stał z początku jak słup, ale po chwili zaczął przez łzy uderzać w klatkę piersiową Justina, który niewzruszony odpychał każdy cios. W końcu mężczyźni upadli na ziemię. Zaczęli rzucać w swoim kierunku miliony przekleństw i ciosów. Z nosa Harrego powoli sączyła się krew, a na twarzy Justina widać było kilka rozcięć i siniaków. 
Nagle między widzów wszedł jeden, dość ważny gość. Stanął i przyglądał się, jak ojciec rozczarowany zachowaniem swoich pociech.
-Dość! - wrzasnął dopiero po chwili. -Bieber do mojego gabinetu!
Justin nie zrobiłby sobie nic z zachrypniętego głosu Glickmana, jednak jego przeciwnik jak oparzony słysząc jego surowy ton zerwał się na równe nogi i zrobił kilka kroków w tył. Starając ukryć się pod niesfornymi włosami wchodzącymi na jego twarz, zniknął wśród tłumu.
-Do gabinetu Bieber! - powtórzył Glickman i odwrócił się na pięcie.

Nareszcie upragnione wakacje! ŻYCZĘ WSZYSTKIM MIŁEGO WYPOCZYNKU!
Postaram się dodawać regularnie rozdziały, ale zobaczymy jak to wyjdzie :)
Dziękuję czytelnikom Lottery i na prawdę przepraszam za długą nieobecność.
Chciałabym was poinformować, że od następnych rozdziałów zamierzam pisać w Nobody's POV, czyli tak zwanej 3 osobie. Po prostu wydaje mi się, że tak mi się łatwiej, szybciej i przede wszystkim lepiej pisze. O ocenę proszę Was. Może czasem korzystałabym z Nicole/Justin POV...
Proszę o choćby krótki komentarz i dziękuję, że jesteście.
Tym razem z pozdrowieniami dla @swag_swag_swag9 ! Kocham Cię! xoxo

I jeszcze ogłoszenie zupełnie nie związane z ff: Czy ktoś z was wyjeżdża 12.07 na obóz z biura podróży Prima Tour na Węgry (Hajduszoboszlo). Jeśli znacie kogoś dajcie znać. Z góry bardzo dziękuję. (pytam z ciekawości)

10 komentarzy:

  1. Aaaaaa ten gif jezuuuuuu oni są tacy wspaniali.
    ten tekst Justina kurcze jaki głęboki! Niczym z prawdziwej książki. Właściwie Lottery to książka...no ale wiesz o co chodzi.
    chyba jestem pierwsza i serio sie ciesze bo ten ff jest cudowny! Kocham szkoda ze polskie ff zdobywaja mniejsza popularność niz te zagraniczne tłumaczenia....

    OdpowiedzUsuń
  2. Boski rozdział skarbie ♥
    Dziękuje za pozdrowienia :****
    KOCHAM CIĘ MOJA KSIĘŻNICZKO! ♥♛ ♥♛ ♥
    /@swag_swag_swag9

    OdpowiedzUsuń
  3. Cudny rozdzial. wielka zaleta twoich rozdzialow jest to iz sa tak dlugie. oby tak dalej

    OdpowiedzUsuń
  4. super kiedy będzie nn rozdział ?

    OdpowiedzUsuń
  5. Rozdzial jest po prostu zajebisty czytam go po raz 10000000... gratuluje talentu kocham cie i pozdrawiam a i korzystajac z okazji wpadniesz ? Z gory dzieki bo to dla mnie bardzo wazne
    http://rose-abducted.blogspot.com/?m=1
    " Rose . Zwykła nastolatka pochodząca z dobrego domu , zostaje porwana przez Nialla , który chce wstąpić do gangu .
    Czy tata , który jest detektywem odnajdzie ukochaną córkę ? Czy spotkanie z przywódcą Harrym zmieni jej życie ? Czy jej urok osobisty i specyficzny charakter pomoże jej przetrwać ? "

    OdpowiedzUsuń
  6. ok ale co dalej?!

    OdpowiedzUsuń